Od Metzu zaczynają się zachodnie krańce kaiserowskich Niemiec. Cały dzień natykałem się na tego ślady. Jak to na kresach bywa, Druga Rzesza bardzo starała się zaznaczyć tu swoją obecność.
Wspominałem już o cesarskiej dzielnicy w Metzu. Jeszcze rano zawędrowałem w okolice potężnego, neoromańskiego dworca, szukając butli z gazem, klapek i zabytków. Robi wrażenie wyraźne podobieństwo kolejowego gmachu do cesarskiego Zamku w Poznaniu, odpowiednika Metzu na ówczesnym niemieckim Wschodzie. Klapki kupiłem.
Już wychodząc z Metzu w kierunku na Verdun, na stokach Góry Świętego Kwintyna (Mons Saint-Quentin) odwiedziłem - przecież musiała być w niemieckim mieście! - Wieżę Bismarcka. Stoi sobie, jak dziesiątki w Polsce, w krzakach, ale prowadzą do niej drogowskazy. Co ciekawe, zachował się nawet rzeźbiony portret kanclerza. Fakt, że postrzelany.
Dużo dalej, w okolicach Saint Privat-la-Montagne (tak, istnieje św. Prywat) pełno z kolei upamiętnień i cmentarzy po krwawej bitwie, stoczonej tu w 1870 w roku. Jak wyjaśnił mi przechodzień, z wzniesionego na pamiątkę pomnika-wieży (znowu...) miał korzystać Wilhelm II, spoglądając na bój verduński. Prawda, czy nie, możliwe w każdym razie. Teren opada tu mocno w dół, ku zachodowi, ku dawnej granicy. Tak jak w zeszłym roku szukałem w terenie granicy austro-rosyjskiej, tak teraz chciałem znaleźć tę niemiecko-francuską, oczywiście sprzed 1918 roku.
Według Wikipedii najdalej na Zachód wysuniętą miejscowością Niemiec było Gravelotte. Mi z mapy wychodzi, że było to Sainte Marie-aux-Chênes. Może Gravelotte sięgało na zachód jakąś wypustką wśród pól? W każdym razie przekraczając tę zniesioną w 1918 roku granicę nie znalazłem żadnych widocznych śladów. Pewnie zniknęły już pod budynkami wielkiego, wyrosłego przy autostradzie centrum handlowego. Na pewno jestem już w granicach wczesnej Trzeciej Republiki, powstałej po klęsce w 1870.
Tak jak niemieckiej Lotaryngii strzegła twierdza w Metzu, tak Francji broniło Verdun. Mam nadzieję być tam za dwa dni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz