Wykorzystując chwilę czasu ruszyłem znad Aisne na północ. Zaoszczędziłem jeden dzień na odpoczynku, więc teraz mogłem lepiej poznać zalesione wzgórza Pikardii i odwiedzić miasteczko Blérancourt. Nie było go w moim planie, tak samo jak w zeszłym roku nie było w nim łużyckiego Herrnhut. I tak samo jak Herrnhut, Blérancourt okazało się być warte tych dodatkowych kilometrów.
Raz, że to tu wychowywał się Louis Antoine Saint-Just, jakobiński radykał, bliski współpracownik Robespierre'a. Z jednej strony jeden z rządzących zbrodniarzy Wielkiego Terroru, z drugiej - autor idealistycznej, radykalnie demokratycznej i natychmiast po uchwaleniu zawieszonej konstytucji 1793 roku. Część Czytelników może tę postać znać z filmu Wajdy "Danton", gra go tam Bogusław Linda. Dziś na jego rodzinnym domu, odbudowanym po zniszczeniach z lat Wielkiej Wojny jest pamiątkowa tablica.
Ciekawsza jest jednak druga rzecz. W tym, co zostało z pięknego wczesnobarokowego pałacu (na zdjęciu) mieści się nowoczesne i naprawdę interesujące Muzeum Współpracy Francusko-Amerykańskiej (Musée de Coopération Franco-Américaine). Wybór miejsca nie był przypadkowy: w lipcu 1917 w zrujnowanym gmachu swoją siedzibę uzyskała kierowana przez Anne Morgan i dr. Anne Murray Dike organizacja pomocy humanitarnej. Obie panie, setki pracowników i wolontariuszy pozostają we wciąż żywej pamięci mieszkańców okolic.
Wystawa obejmuje zachowane skrzydła pałacu i nowe pawilony. Pierwsza ekspozycja opowiada o udziale Francuzów w poznaniu i kolonizacji Ameryki oraz kontaktach amerykańsko-francuskich w dobie Oświecenia. Druga mówi o wojnach, przypominając rolę Francji w zwycięstwie młodych Stanów Zjednoczonych w wojnie z Anglią (co przypomniało mi portret Ludwika XVI w gmachu Kongresu w Filadelfii) i rolę Amerykanów w rozstrzygnięciu pierwszej ("J'attends les tanks et les Américains") i drugiej wojny światowej. Trzecia mówi o sztuce; jest tu też duża kolekcja wojennego plakatu. Wśród nich te adresowane do amerykańskich Żydów. Na jednym z nich, rzecz zabawna, sformułowanie "all right" zapisano fonetycznie w alfabecie hebrajskim.
Wiosną 1918 roku amerykańska misja musiała w pośpiechu opuścić Blérancourt. 21 marca Niemcy ruszyli właśnie w tej części Francji do swojej ostatniej ofensywy. Nadzieje na zwycięstwo nie były mrzonkami. W 1917 roku Państwa Centralne pobiły Włochów pod Caporetto; zwycięsko kończyła się wojna z Rumunią. Ale to wszystko jeszcze nic: 3 marca 1918 roku w Brześciu nad Bugiem zawarto zwycięski pokój z Rosją, już bolszewicką. Ogromny obszar wschodniej Europy był pod władzą Niemiec. Przede wszystkim zaś dziesiątki wypoczętych dywizji mogło teraz uderzyć na Zachodzie. To był wyścig: czy Niemcy zdążą pobić Anglików i Francuzów, nim do walki wejdą miliony żołnierzy amerykańskich?
Nie zdążyli.
Od momentu załamania się niemieckiego uderzenia było już jasne to, co przewidział cztery lata wcześniej Moltke: Niemcy przegrały wojnę. Szkoda, że musiało minąć jeszcze tyle miesięcy i zginąć tylu ludzi, by ta prawda została zrozumiana w Berlinie. Na kolejnych cmentarzach (cztery tysiące poległych, jedenaście tysięcy poległych...) wciąż widzę groby z ostatnich tygodni wojny.
Ja tymczasem z Blérancourt wróciłem przez malownicze Moulin-sous-Tuvent nad Aisne, skąd jutro około południa zamierzam dotrzeć do jeszcze niedawno tak dalekiego celu.
Ciekawsza jest jednak druga rzecz. W tym, co zostało z pięknego wczesnobarokowego pałacu (na zdjęciu) mieści się nowoczesne i naprawdę interesujące Muzeum Współpracy Francusko-Amerykańskiej (Musée de Coopération Franco-Américaine). Wybór miejsca nie był przypadkowy: w lipcu 1917 w zrujnowanym gmachu swoją siedzibę uzyskała kierowana przez Anne Morgan i dr. Anne Murray Dike organizacja pomocy humanitarnej. Obie panie, setki pracowników i wolontariuszy pozostają we wciąż żywej pamięci mieszkańców okolic.
Wystawa obejmuje zachowane skrzydła pałacu i nowe pawilony. Pierwsza ekspozycja opowiada o udziale Francuzów w poznaniu i kolonizacji Ameryki oraz kontaktach amerykańsko-francuskich w dobie Oświecenia. Druga mówi o wojnach, przypominając rolę Francji w zwycięstwie młodych Stanów Zjednoczonych w wojnie z Anglią (co przypomniało mi portret Ludwika XVI w gmachu Kongresu w Filadelfii) i rolę Amerykanów w rozstrzygnięciu pierwszej ("J'attends les tanks et les Américains") i drugiej wojny światowej. Trzecia mówi o sztuce; jest tu też duża kolekcja wojennego plakatu. Wśród nich te adresowane do amerykańskich Żydów. Na jednym z nich, rzecz zabawna, sformułowanie "all right" zapisano fonetycznie w alfabecie hebrajskim.
Wiosną 1918 roku amerykańska misja musiała w pośpiechu opuścić Blérancourt. 21 marca Niemcy ruszyli właśnie w tej części Francji do swojej ostatniej ofensywy. Nadzieje na zwycięstwo nie były mrzonkami. W 1917 roku Państwa Centralne pobiły Włochów pod Caporetto; zwycięsko kończyła się wojna z Rumunią. Ale to wszystko jeszcze nic: 3 marca 1918 roku w Brześciu nad Bugiem zawarto zwycięski pokój z Rosją, już bolszewicką. Ogromny obszar wschodniej Europy był pod władzą Niemiec. Przede wszystkim zaś dziesiątki wypoczętych dywizji mogło teraz uderzyć na Zachodzie. To był wyścig: czy Niemcy zdążą pobić Anglików i Francuzów, nim do walki wejdą miliony żołnierzy amerykańskich?
Nie zdążyli.
Od momentu załamania się niemieckiego uderzenia było już jasne to, co przewidział cztery lata wcześniej Moltke: Niemcy przegrały wojnę. Szkoda, że musiało minąć jeszcze tyle miesięcy i zginąć tylu ludzi, by ta prawda została zrozumiana w Berlinie. Na kolejnych cmentarzach (cztery tysiące poległych, jedenaście tysięcy poległych...) wciąż widzę groby z ostatnich tygodni wojny.
Ja tymczasem z Blérancourt wróciłem przez malownicze Moulin-sous-Tuvent nad Aisne, skąd jutro około południa zamierzam dotrzeć do jeszcze niedawno tak dalekiego celu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz