Powoli, ale konsekwentnie wędrujemy razem z Taboru do Lipnicy nad Sazawą. Równie powoli zbliża się czas planowania letnich wyjazdów, może Was na czeska Wysoczyna zainspiruje?
W części pierwszej (tutaj) przeszliśmy z Taboru pod Dub, w części drugiej (tutaj) spod Dubu pod Pacov. Jest już późne popołudnie 2 stycznia - choć tego stycznia trudno się domyślić, bo mimo setek metrów nad poziomem morza na zdjęciach nie ma ani trochę śniegu.
Choć kilometrów miałem za sobą i przed sobą już bardzo sporo, na szczęście nie skróciłem sobie drogi z Pacova szosą. Poszedłem czerwonym szlakiem, który zapadł się w pewnym momencie w głęboko wciętą dolinę Trnavy. Ta Trnava towarzyszyła mi zresztą długo, zawsze tak samo malownicza.
Skoro trzeba było zejść do doliny, trzeba było później też z niej wyjść. Na wysokim grzbiecie między dolinami Trnavy i wpadających do niej potoków leżała na moim szlaku wieś Velká Chyška. Dość dziwnie położona, muszę przyznać, bo mieszkańcy przecież mieli wszędzie strasznie daleko i wysoko - ale za to widoki niczego sobie.
Dzień powoli dobiegał końca, ale światła było jeszcze dość, by zobaczyć eleganckiego nepomuka...
...zespół barokowych zabudowań gospodarczych...
...oraz to miłe chłopskie gospodarstwo, schowane całkiem dosłownie w cieniu pańskich spichlerzy.
Jeszcze kapliczka na wylocie wsi, i na wschód. Skoro wieś leżała na grzbiecie, to oczywiście znowu musiałem zejść do doliny, i wspiąć się z powrotem na górę. Pewien bardzo miły kierowca chciał mnie podwieźć na górę, ale jako piechur konsekwentny uprzejmie odmówiłem.
Ciężko powiedzieć, gdzie zrobiło się naprawdę ciemno. W cieniu lasu było ciemno, a po chwili, na otwartej przestrzeni, światła na chwilę jeszcze przybywało. W Lesnej dało się jeszcze zobaczyć ten piękny, odbijający się w stawie gmach stajni czy obory.
Kawałek dalej, ze zboczy pod przysiółkiem o malowniczej nazwie Kyjov w blasku zachodzącego słońca widziałem jeszcze wieżę kościoła w Velkej Chyšce.
I to by było na tyle dnia. Do celu tego dnia miałem jeszcze około 12 kilometrów. Szło się bardzo przyjemnie, w sumie to byłem zaskoczony swoją kondycją.
W Hořepníku liczyłem na sklep, ale chwilę wcześniej wziął się i zamknął. Był za to most, oczywiście na Trnavie. Most żelbetowy, ponoć jeden z pierwszych w Czechach, wzniesiony w 1912 roku przez inżyniera Stanislava Bechyně.
Stosowna tablica rzeczowo informuje, czego i ile ważącego może wjechać na most. Zwróćcie uwagę na znakomitą pamiątkę nowoczesności sprzed stu lat - walec parowy.
Odcinek z Hořepníka był jednym z najmilszych, mimo zmęczenia. Było arcyciemno, więc pięknie widać było nocne, księżycowe cienie drzew i zarysy krajobrazów. Potem była jeszcze wieś Červená Řečice - tam był otwarty sklep nawet - i ostatni odcinek, do noclegu w Želivie. Dodam, że na tym ostatnim odcinku jeszcze dwa razy przeszedłem Trnavę, a jak.
W Želivie spałem w zamkniętym hotelu. Zdaje się, że właściciel nie wziął w ogóle pod uwagę, że ktoś może szukać tam noclegu na początku stycznia, i nie zaznaczył na bookingu, że nieczynne. A jak już zarezerwowałem, to było głupio odwoływać mi rezerwację. Niemniej nocleg bardzo przyjemny, spało się wybornie. To pewnie też częściowo przez te ponad 40 kilometrów w nogach.
Želiv leży w dolinie, u zbiegu Želivki i Trnavy. Miejsce upatrzyli sobie w XII wieku norbertanie (premonstratensi), z którymi w ramach naszych wspólnych internetowych spacerów spotkaliśmy się już w Milevsku (tutaj). Jak to ja musiałem najpierw obejść klasztor od złej strony, ale przynajmniej sobie tego nepomuka dwa razy zobaczyłem. Nieco w półmroku, ale taki to był styczniowy poranek.
Muszę się tu jeszcze kiedyś wybrać, bo miejsce ciekawe, a siłą rzeczy wtorek, 3 stycznia nie był najlepszym dniem na zwiedzanie. Na kompleks klasztorny składa się gotycko-barokowo-niewiadomojaki kościół pw. Narodzenia NMP (w głębi), zespół budynków klasztoru z pałacem opackim (w środku) i renesansowy tzw. Trčkův hrad (Zamek Trczki), siedziba rodu, który nabył zniszczony klasztor po wojnach husyckich i sobie tu przez dwa wieki urzędował.
Ponieważ reneansowe siedziby szlacheckie to jednak dla mnie spora rzadkość, ten kawałek wydał mi się najciekawszy. Przypominał mi trochę kawały zamku Budatin w słowackiej Żylinie.
Nu, bardzo mi się to całe miejsce podobało.
O kościele klasztornym się wypowiedzieć nie mogę, bo widziałem tylko fasadę, i trochę jej nie zrozumiałem. Gotyk ukryty pod kolejnymi warstwami? Zneogotycyzowany barok? Pojadę kiedyś, to się dowiem.
O, a widzicie gwiazdę w bramie? Toż to gwiazda morawska! Pamiętacie Herrnhut?
Zamek Trczki pięknie prezentuje się znad rzeki. Jaka to rzeka, hmm? Ha, pewnie powiedzieliście "Trnava", a to Želivka, mam Was.
Żeby nie było ze wszystkim tak pięknie, to tu możecie zobaczyć iście minionoustrojową elegancję: klasztorna wieża, cmentarny kościół i rządek garaży.
A! W Želivie jest też pomnik Jana Želivskiego. Ja nie miałem pojęcia kto to, ale ponieważ podróże uczą i bawią, postanowiłem sprawdzić. I toż to jest ten ksiądz, co prowadził procesję w Pradze, która się zakończyła pierwszą defenestracją praską. O.
Przeprawa przez Želivkę.
I w miejscu, gdzie wspinałem się po raz kolejny na wyżynę z kolejnej doliny napiszę:
Cdn.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz