Czas dokończyć rozpoczęty dawno temu (w maju, ho-ho!) wspomnieniowy cykl "czeskich widoków kresowych". Przypominam uprzejmie, że trochę z sentymentu, trochę dla porządku, a trochę dla inspiracji przeglądamy wspólnie zdjęcia ze spaceru z 2019 roku, uzupełniając je przy okazjach widokami z kilku innych czeskich przejść. Odcinek ósmy był w październiku, dziś odcinek dziewiąty i ostatni.
Wieczorem 28 lipca 2019 roku dotarłem do osady o nazwie Nové Údolí. Niemiecka nazwa to proste tłumaczenie nazwy czeskiej (albo odwrotnie), czyli Neuthal, i łatwo można też stworzyć nazwę polską: "Nowa Dolina". Jest tu pole namiotowe parku narodowego, jest Zimna Wełtawa, i jest najkrótsza międzynarodowa linia kolejowa świata. O tej uroczo-kuriozalnej linii już pisałem tutaj.
A skoro już pisałem, to nie będę się powtarzał - tylko dla przypomnienia lub zachęty pokażę obrazek. Około 70 metrów długości i trzy przystanki!
Zerknijmy na mapkę. Do towarzyszącej nam od początku żółtej linii granicy czesko-niemieckiej dołączyła na tej mapce trzecia, austriacka. To znak, że w pobliżu trójstyk granic i miejsce, gdzie odbiłem już od szumawskiego grzbietu w stronę Dunaju. Numer "1" to oczywiście Nové Údolí.
Drogę na grzbiet Třístoličníka/Dreisesselfelsena pokonywałem w deszczu. Na tyle mnie ten deszcz zajmował, że nawet nie sfotografowałem mijanego po drodze górnego odcinka Kanału Schwarzenbergów (to "2" na mapie). Ale co się odwlecze, to itd. - mam wielką nadzieję wrócić jeszcze na Szumawę. Także dla tej inspiracji jest ten przegląd.
Kto prześledził cały ten przegląd i inne moje wzmianki o Szumawie ten wie, że to nie są tak do końca góry. Albo są, ale takie przejechane żelazkiem. Ale raz czy drugi nagle szumawskie skały i górotwory przypominają sobie o swoich górskich obowiązkach i wypiętrzają się całkiem stromo i całkiem solidnie. Tak jest właśnie w okolicy czesko-niemiecko-austriackiego trójstyku.
Wtem! Spojrzenie na ten masyw z innej wycieczki, z lutego 2019 roku, ze spaceru szwejkowskiego. Widok spod Čepřovic (kraj południowoczeski) w stronę Szumawy. Z prawej strony w oddali widać Boubin (1362 metry). Po środku zdjęcia, w niewidocznej dali ukrył się właśnie masyw Plechów i Třístoličníka, do którego docieramy.
Na mierzącym w najwyższym skalnym punkcie 1323 metry szczycie widoków nie było. Jest za to schronisko (punkt "3" na mapie). Tzn. ja myślałem, że to jest schronisko, a przy szkicowaniu następnej wycieczki okazało się, że to tylko bufet. Ale ciastko dobre. Pod warunkiem, że to nie przez nie się srogo pochorowałem tej nocy.
Przy planowaniu tamtej wycieczki chciałem w zasadzie pójść jeszcze kawałek dalej na wschód, na Plechý/Plöckenstein, i dopiero odbić w dół, ku Dunajowi. Ale przekonała mnie pogoda. Mgła to pół biedy, ale chwilę później w oddali zaczęło grzmieć. W takiej sytuacji możliwa jest tylko jedna decyzja, a jeżeli ktoś myśli inaczej, niech sobie przypomni tragedię na Giewoncie kilka tygodni później.
Na marginesie: uważam, że po tamtym dramacie media zbyt mocno podkreślały twierdzenie, że "burza w górach pojawia się nagle", nie zwracając za to należytej uwagi na brak rozwagi wielu turystów. Tak, burza w górach pojawia się nagle, ale to "nagle" to jest kilka kwadransów, a nie kilka sekund. Na publikowanych nagraniach czy filmach było widać wyraźnie, że ludzie szli sobie w górę, gdy za nimi piętrzyły się już burzowe chmury i słyszalne były grzmoty. Podkreślał to w swoich komunikatach również TOPR. Wielu ludzi zginęło lub zostało wtedy rannych nie przez zwyczajną górską burzę, a przez nadzwyczajny brak rozwagi. To należy podkreślać, bo nauka dla żywych jest dużo ważniejsza niż każący nam przemilczać fakty szacunek do tragedii.
Drugi trójstyk tamtego spaceru. Przy pierwszym wszedłem do Czech (o, tutaj), przy drugim z nich wyszedłem. Czesko-niemiecko/bawarsko-austriacki kamień graniczny stoi na wydeptanym, płaskim grzbiecie, ale sam w sobie jest bardzo okazały. To punkt "4" na mapie.
A to dla tych, którym się wydaje, że "kiedyś" ludzie nie robili sobie niemądrych żartów i generalnie się nie uśmiechali.
I to już koniec tego przeglądu. W lejącym deszczu, przy widoczności typu ledwo-ledwo zacząłem schodzić w dół, stokami już austriackiej Szumawy w stronę Dunaju. Następnego dnia po południu zrobiło się znowu bardzo pięknie.
Szumawskie pogórza zauroczyły mnie. Ale to temat na osobne przeglądy i osobne spacery.
I tak schodziłem coraz niżej i niżej, aż przeszedłem w Linzu Dunaj. On, jak to ma w geograficznym zwyczaju, rozdziela najdalsze krańce Masywu Czeskiego od najdalszych krańców Alp.
* * *
Już wkrótce będę mógł zaprosić Was na trzy prezentacje. Proszę nie regulować odbiorników!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz