Rok temu wolne z okazji Świętego Ambrożego spędziłem na lokalnych wycieczkach. W tym roku wybraliśmy się, ho-ho, do Rzymu. A skoro się wybraliśmy, i do tego była ładna pogoda, to już wiadomo, że musiałem się wybrać na wschód słońca. Dodam, że nic prostszego, niż wschód słońca w grudniu w Rzymie, bo wystarczyło podjechać metrem, i podejść trochę w górę. A o świętym Ambrożym było tutaj, gdyby ktoś chciał sobie przypomnieć, kto zacz.
Szczęśliwie dla Rzymian, Wieczne Mmiasto nie tylko leży u stóp Apeninów, ale też ma pasma i pasemka wzgórz we własnych granicach. O słynnych Siedmiu Wzgórzach wszyscy słyszeliście już gdzieś w okolicy podstawówki, więc wiecie, że miasto nie jest płaskie.
To konkretne pasmo, które będziemy dzisiaj podziwiać wznosi się na prawym, zachodnim brzegu Tybru. Jego najwyższym punktem jest Monte Mario (139 metrów). Ja wybrałem się na niższe, ale dużo łatwiej dostępne wzniesienie o nazwie Monte Ciocci (90 metrów).
To była chyba najłatwiejsza droga na wschód słońca w mojej karierze. Największą trudnością było wydostanie się z metro-kolejo-drogowego węzła w Valle Aurelia. Gdy już mi się to udało, musiałem już tylko podejść schodami przez piękny park. Jak czytam w internecie (tutaj), ten park urządzono zresztą dopiero niedawno. Rozumiem, że wcześniej były tu jakieś zapuszczone krzaczory.
No, ale żeby nie było, łatwość dojazdu nie była jedyną zaletą tego miejsca. Chodziło też o widok niebyle jaki, bo na Watykan. Wzgórze Watykańskie (75 metrów) leży po sąsiedzku, oddzielone od Mario i Ciocci głęboko wciętą Valle Aurelia. Na marginesie dodam, że na niektórych starych mapach (np. na tej z 1557: link) pojawia się inna, straszliwie brzmiąca nazwa tej doliny: "Valle Inferni". Ale zdaje się, że to nie od "piekła", a bezpośrednio od wcześniejszego znaczenia, czyli od "dołu" (tak przynajmniej tłumaczą Merz, Jörg M., and Anthony F. Blunt. “The Villa Del Pigneto Sacchetti.” Journal of the Society of Architectural Historians 49, no. 4 (1990): 390–406).
Allora! Było chwilę po siódmej - zalety oglądania wschodów słońca w grudniu - kiedy wszedłem na taras widokowy na Monte Ciocci, i rozejrzałem się. Zaskoczenia nie było: najbardziej wzrok przyciągała "Cupolone", czyli XVI-wieczna kopuła bazyliki na Watykanie. Na tym zdjęciu widać też kopułę San Giovanni dei Fiorentini, dużo dalej, już na drugim brzegu Tybru. Zerknijcie sobie, na lewo od tej dużej kopuły jest jeszcze jedna, mniejsza.
Z kolei po prawej stronie jest wieża św. Jana, najbardziej na zachód wysunięta budowla kościelnego mikropaństwa, a obok niej antena Radia Watykańskiego.
Ale, ale! Nie mogę przecież przemilczeć gór, ukrytych na ostatnim planie. Widać tam usiany antenami - dużo tych anten - Monte Cavo, wysoki na 949 metrów szczyt wulkanicznych Gór Albańskich. Albańskich od starożytnego miasta Alba Longa, nie od dzisiejszej Albanii, tak na marginesie.
Popatrzyliśmy na południowy wschód, na Watykan, to spójrzmy bardziej w prawo, na południe. Widać tam stację kolejową w Valle Aurelia, a powyżej gmach Papieskiego Niższego Seminarium Duchownego. Gmach zbudowano w latach 1930-tych, kiedy po zawarciu z rządem Mussoliniego Traktatów Laterańskich papiestwo miało się jak pączek w maśle, i nadrabiało wieloletnie zaległości inwestycyjne i organizacyjne.
Byliśmy na prawo od Watykanu, to teraz na lewo. Na północny wschód widać było nieodległe grzbiety Apeninów. Ostatnio bywało raczej tak, że widoczność pogarszała się wraz z nadejściem ranka, ale teraz będzie inaczej. A skoro tak, to zobaczymy te góry jeszcze za kilka zdjęć, dużo wyraźniej.
Ale, skoro już patrzymy na ten wycinek panoramy, to jeszcze spójrzmy na zbliżenie. W oddali, po środku widać białą sylwetkę Villi Medici, a bliżej, przed nią, dachy trzech budowli wchodzących w skład Muzeów Watykańskich: Sali Rotondy, Sali della Biga, i zamykającego Cortile del Belvedere "wieżowca". Rozpoznanie tej ostatniej budowli zajęło mi chwilę, bo z tej strony wygląda zupełnie nijako. Za to od dziedzińca to słynny gmach z niszą, a w niszy jest równie słynna brązowa szyszka.
A to wreszcie spojrzenie na północ, na Monte Mario, i wznoszący się tam budynek obserwatorium astronomicznego. To wzgórze ma, przypomnę, 139 metrów, i jest najwyższym wzniesieniem Rzymu.
Tymczasem robiło się coraz jaśniej, i jaśniej - ale samo słońce nie chciało się pokazać. Mijały minuty, i nic. Ale! Nie ze mną te numery, jakieś wschody-nie wschody, więc czekałem.
Trochę to zajęło, bo było już formalnie kilkanaście minut po wschodzie - tak długo słońce było schowane za niskimi chmurami - ale wreszcie się pokazało.
I tak załapałem się na piękny, rzymsko-watykański wschód słońca.
Obiecałem jeszcze jedno spojrzenie na Apeniny, więc słowa dotrzymam. Spójrzmy jeszcze raz na północny wschód.
Pięknie wyłaniała się tam sylwetka Monte della Cisternola. Ma, jak sprawdziłem, tylko 1214 metrów, ale wygląda bardzo majestatycznie. Trochę jak słowacki Vtáčnik widziany ponad kotliną Turca.
O! I to by było na tyle.
Do zobaczenia w nowym roku!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz