To kolejna wycieczka, do której zbierałem się długo. O Bregaglii pierwszy raz usłyszałem w gimnzjum, czyli coś ze dwadzieścia lat temu. Wielkim fanem tego miejsca był mój nauczyciel geografii, a potem kompan szeregu wycieczek, wreszcie autor polskiego przewodnika po tej dolinie, Rafał Kardaś (pozdrawiam!). Ale jakoś nigdy się nie składało. Nawet do końca nie wiedziałem, gdzie to jest - to znaczy, wiedziałem, że we włoskojęzycznej części Szwajcarii, ale to jeszcze nie jest "do końca". Ale teraz już wiem, gdzie to jest, i mam niedaleko, więc w październiku wybraliśmy się na Festiwal Kasztanów.
Bregaglia to alpejska dolina, górne piętro doliny Mery. Kto by wędrował wzdłuż Mery od jej ujścia do jeziora Como, ten najpierw natrafi na miasto Chiavenna, i tam będzie miał wybrać: albo na północ do przełęczy Splügen, albo na wschód do przełęczy Maloja. Bregaglia to nazwa tego wschodniego odgałęzienia, przedzielonego na dwie nierówne części włosko-szwajcarską granicą. Kto kliknie w ten link, ten zobaczy na Google Maps trasę z Chiavenny do Maloi, i tym samym zobaczy przebieg Val Bregaglia.
O szwajcarskiej Bregaglii więcej za chwilę, teraz parę obrazków z Chiavenny. W piątek i sobotę tamtego łikendu lało. Lało tak bardzo, że wyjechaliśmy nie w piątek, a w sobotę rano, bo było możliwe, że w piątek w ogóle na miejsce nie uda się dojechać. W sobotę nie było już katastrofy, ale o większych spacerach nie było mowy. Więc się tylko wybraliśmy do Chiavenny, której co nieco Wam pokażę. To powyżej to Mera pod kościołem Wniebowzięcia NMP w Prosto, przedmieściu Chiavenny. Trochę wzburzona, i trochę wezbrana.
Chiavenna jest końcową stacją jednej z lombardzkich linii kolejowych, węzłem drogowym, i - jak to we Włoszech bywa - bardzo malowniczym, bardzo już górskim miasteczkiem. Ma koło ośmiu tysięcy mieszkańców. Dziś to Włochy, ale przed setki lat (od początku XVI do końca XVIII wieku, dokładniej do Napoleona) władały tymi okolicami Trzy Związki, przodek szwajcarskiego kantonu Gryzonia. To między innymi dlatego mogła tutaj na jakiś czas zagościć Reformacja, co było dość rzadkie na ziemiach dzisiejszych Włoch. Potem jednak przyszła skutecznie kontrreformacja, i Chiaveńscy protestanci wędrowali potem na nabożeństwa do Szwajcarii, gdzie Reformacja zagościła na dobre. Trochę tak samo, jak w wielu okolicach habsburskiego Śląska.
Wśród zabytków Chiavenny króluje piękna kolegiata pw. św. Wawrzyńca. Sam kościół nie jest nadzwyczajny, ale otoczenie już bardzo "pittoresco". W jednej z kaplic jest romańska chrzcielnica, a na otoczonym krużgankami dziedzińcu - palma. Palmy rosnące u stóp wysokich alpejskich szczytów wciąż wydają mi się czymś nieco absurdalnym, i wciąż nie mogę się do nich przyzwyczaić.
A to jeszcze widoczek krużgankowy.
Do innych atrakcji Chiavenny, w sam raz na deszczowy dzień, należy muzeum pożarnictwa. To jest angielski rower pożarniczy. Dzwoniło się prawdopodobnie kolanem.
Mera płynie przez Chiavennę głęboko wciętym wąwozem, nad którym lubiący mocne wrażenia chiaveńscy mieszczanie zawiesili swoje domy, wykusze i balkony. Przypuszczam, że dawna Chiavenna mogła pochwalić się bardzo niskimi statystykami morderstw. Mogło być za to sporo tajemniczych utonięć i zaginięć, ale to wyglądało o wiele lepiej!
Żeby się zabezpieczyć, pobożni, katoliccy chiaveńczycy postawili sobie na moście nepomuka (oczywiście...). Pewnie zrobili to też po to, żeby pokazać protestanckim sąsiadom, że "cóż to za firma, protestantyzm? Papież, to jest firma!".
Rano w niedzielę przywitała nas piękna, słoneczna pogoda. Co za szczęście! Bo właśnie w niedzielę zamykał się coroczny Festival della Castagna, Festiwal Kasztanów. Szwajcarska Bregaglia to nie tylko jedna z wielu alpejskich dolin, ma też kilka swoich specjalnych cech. To kanton Gryzonia, ale mówi się po włosku (3/4 Gryzończyków jest niemieckojęzyczna); to Włosi, ale w większości protestanci, dokładniej kalwini; jak to często w górach, mówi się tu własnym dialektem (coś przejściowego między lombardzkim a romansz); wreszcie specjalność kulinarna: miłość do kasztanów.
Festiwal Kasztanów odbywa się co roku w październiku, bo to wtedy zbiera się kasztany jadalne. To, jak się okazało, raczej niewielka, lokalna impreza, choć w jej ramach organizowane jest całe mnóstwo wydarzeń (tu strona internetowa). Możliwe zresztą, że inne wydarzenia były odwiedzane liczniej, a tylko zakończenie w Casasegni, na które trafiliśmy, było tak skromne.
Skromne, ale bardzo piękne. Byli prawie sami "swoi", i nieliczni tylko przybysze z innych stron. Była lokalna muzyka, lokalna kuchnia, i lokalne stroje. Zupełnie nie było w tym widać skansenu dla turystów, a raczej tradycyjne, świąteczne ubrania czekające w szafach na co bardziej uroczystą okazję.
Co do kuchni, to nie będę się może wymądrzał, ale wydaje mi się, że ciasto kasztanowe nie było szczególnie udane. Korzystając z pięknej pogody, i napisanego przez Rafała Kardasia przewodnika ("Dolina Bregaglia", Warszawa 2016; tu strona wydawcy) wybraliśmy się na spacer na wznoszące się ponad Castasegnę łąki i kasztanowe sady. Czy też kasztanowy las, mający własną nazwę Brentan.
Ja wiem, że to oczywiście tylko krótka wizyta, i to w skrawku Bregaglii. Ale już rozumiem, co przyciąga tam miłośników tej właśnie doliny. Tak piękny krajobraz to rzadkość nawet w krajach alpejskich. Tu akurat, ponad rozgrzaną słońcem łąką wznoszą się ośnieżone szczyty w otoczeniu bocznej, sławnej doliny Bondasca.
Kasztanów nie można ot tak zbierać. Wspomniałem już o tym w galerii z wycieczki przez Triangolo Lariano (tej tutaj). Tabliczki co jakiś czas przypominają, że kasztany są własnością i owocem pracy rodzin, dbających o nie od pokoleń. Ale część z tych rodzin ofiarowała się, i wyznaczyła części swoich sadów do swobodnego zbioru. Można było zebrać do 2 kilogramów na osobę. Jak w tamtym wspomnianym wpisie pisałem, nie bardzo jest sens zbierać, jeżeli ma się tylko piekarnik. Z ognia są jednak dużo lepsze. My już mamy taką specjalną patelnię z dziurkami, nie wiem, czy da się kupić w Polsce (pewnie tak, bo wszystko da się kupić).
Kasztany suszy i przechowuje się w takich oto stodółkach. Potem robi się z nich ciasta, mąkę, makaron, i Bóg raczy wiedzieć, co jeszcze.
Co by tu jeszcze pokazać? O, wiem: kartkę z drzewi turystycznego kibelka. Cztery języki: niemiecki, włoski, angielski, i wreszcie lokalny, bargaiot.
W lesie Brentan jest też samoobsługowy sklep. Sok z róży bardzo dobry, jak będę jeszcze raz, to kupię znowu. Zresztą, nawet gdyby nie był dobry: kto by nie chciał czasem wypić sobie szklaneczki szwajcarskiego soku?
Tak Castasegna wygląda z góry, nakryta jednolitymi, kamiennymi dachami. Powyżej Castasegni, w stronę Maloi - czyli na tym zdjęciu w lewo - leżą kolejne bregaglijskie miejscowości, w tym Bondo, Soglio i Vicosoprano.
Castasegna to dosłownie pierwsza z miejscowości szwajcarskiej Bregaglii: zaraz za centrum miejscowości płynie strumień, a za nim są już Włochy. To bardzo stara granica, ustalona jeszcze w średniowieczu. Granica musiała też być, jak się zdaje, całkiem poważna, skoro Włosi postawili widoczny na zdjęciu gmach strażnicy.
Zajrzałem też na niewielki cmentarz przy parafialnym, kalwińskim kościele. Liczyłem na ciekawe nazwiska, i rzeczywiście, są. Cała Szwajcaria obficie wysyłała w świat emigrantów. Ci bardziej katoliccy mogli trafić do Gwardii Szwajcarskiej, a pozostali wsławiali się często jako artyści, kupcy, czy cukiernicy. W tych ostatnich wśród różnych szwajcarskich dolin królowała właśnie Bregaglia. Ale nie tylko, widzicie nazwisko Gianotii? Na warszawskim Starym Mieście jest kamienica Gianottich, a jej właściciel, burmistrz Jakub Gianotti był właśnie stąd, z Castasegni.
A tu z innej beczki, w górnym rzędzie: Zumbach. Jan Zumbach, pilot dywizjonu 303, miał częściowo szwajcarskie pochodzenie, i nawet szwajcarskie obywatelstwo. Z lewej strony widać nazwisko Salis. To arystokratyczna rodzina, najważniejsza w całej Bregaglii (pałac mają w Soglio), której przedstawicielem był m.in. generał Daniel Salis-Soglio, c. i k. inżynier, budowniczy twierdzy przemyskiej. Tam jest nawet fort "Salis-Soglio". O, to teraz już wiecie.
Nie wiem, jak szybko uda mi się wrócić do Castasegni, i pojechać do Bondo, i do Soglio, ale mam nadzieję, że jak najszybciej.
Na koniec ciekawostka. Zatrzymaliśmy się na obiad już we Włoszech, ale jeszcze przed Chiavenną. Patrzcie, jakież to polonicum magnesowe się tam znalazło.
Na koniec pokażę Wam jeszcze widok na wodospady Acqua Fraggia. I tym zakończę te swoje pierwsze wrażenia z Bregaglii, doliny, do której wybierałem się dwadzieścia lat, i wreszcie się udało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz