Ledwie ruszyłem z Czulic, w oddali pojawiła się zielona tablica. Wokół pola, miasta ani śladu, ale pierwsze podejrzenie było słuszne: tak niespodziewanie, ponad osiemnaście kilometrów w linii prostej od Rynku zaczynał się Kraków.
O równoleżnikowej rozciągłości Krakowa wspominałem już w notatce z drogi, pisanej w jednej ze staromiejskich kafejek internetowych. Ta ogromna ekspansja Krakowa na wschód miała miejsce w okresie Polski Ludowej; ten konkretny rejon włączono do miasta na mocy rozporządzenia Rady Ministrów z 30 listopada 1972 roku1. Interesującą mapę ilustrującą to zjawisko posiada w swoich zbiorach Wikipedia (dostępna tutaj).
Czy chodziło o zapewnienie miastu miejsca na rozwój, czy o zieloną przestrzeń za Nową Hutą, czy o relikty chłopomanii - ciężko stwierdzić. W każdym razie długie kilometry szedłem niby w Krakowie, a jednak przez pola i wsie nic nie różniące się od tych z poprzednich kilometrów. Zgoda, pojawiły się miejskie autobusy, ale kursowały one między przedkościelnymi placykami i rozstajami wiejskich dróg. Na pagórkach obok kościołów oglądać cmentarze wojenne, jak ten przy kościółku w Kościelnikach.
Tak, jak wchodzących od zachodu Kraków wita sylwetkami tynieckiego i bielańskiego klasztoru, tak na wschodzie robi to kominami Nowej Huty.
Jej budowa nie zmieniła jednak szczególnie sposobu życia ludności wschodniokrakowskich wsi.
To symboliczne niepowodzenie komunizmu pokazuje również, że pewnych procesów historycznych nie da się przyspieszyć. Na szczęście.
W wielu miejscach odbijałem w bok, by zajrzeć w malownicze zakątki i tajemnicze kępy drzew. Wiele z nich kryje historyczne pamiątki, widoczne to w terenie, to na mapach, to na zdjęciach lidarowych.
Do najpiękniejszych miejsc w tej zanowohuckiej części Krakowa należą Łuczanowice. Na górującym ponad kombinatem grzbiecie leży malowniczy cmentarz ewangelicki. Po zniszczeniu kościoła na rogu ulic Św. Jana i Św. Tomasza ewangelicy krakowscy przenieśli się tutaj, pod opiekę rodziny Żeleńskich. Tutejszą parafię rozwiązano nietolerancyjnym wyrokiem trybunalskim z 1687 roku. Cmentarz jednak wraz z tradycją przetrwał sto lat, aż do odnowy tolerancji wyznaniowej - już za austriackich czasów2.
Do Nowej Huty przyszedłem późnym wieczorem; nocowałem w tutejszym schronisku PTTK. Rano szedłem dalej na zachód, dość okrężną drogą przez Mogiłę.
Nie wiemy, kto usypał Kopiec Kraka i nie wiemy również, kto usypał ten mogilski, nazywany imieniem Wandy. Tradycja, że są to ziemne grobowce wielkich postaci krakowskich starożytności przetrwała w nazwie klasztoru cystersów i całej okolicy, nazywanej Mogiłą.
Spośród kopcowych widoków krakowskich największym szacunkiem darzę oczywiście ten z Kopca Piłsudskiego. Nie mogłem sobie jednak odmówić przyjemności wytężenia wzroku w mgłę (smog?) spoczywającą nad Krakowem. Da się zauważyć wieże Wawelu, przesłonięte nieco przez Błękitka, jeden z niewielu krakowskich wieżowców. Z prawej strony nad miastem góruje Pasmo Sowińca z ledwie rozpoznawalnymi wieżami klasztoru bielańskiego. A więc - z cysterskiej Mogiły na kamedulskie Bielany.
Mogiła to jeden z najpiękniejszych klasztorów cysterskich. Rozległą nawę zamyka wzniesiona cysterskim zwyczajem prosta ściana prezbiterium, ozdobiona najpiękniejszym chyba freskiem Stanisława Samostrzelnika - sceną Zwiastowania.
Po drodze na Stare Miasto nie wstąpiłem do Muzeum Lotnictwa (z kranu też nie leciało nic nadzwyczajnego). Symboliczną bramą starego Krakowa był dla mnie wiadukt Talowskiego. Pochodzący z końca XIX wieku współtworzył pierwsze wielopoziomowe skrzyżowanie Krakowa. Pod nim, w wykopie przeprowadzono ulicę Lubicz; wierzchem pędzą wciąż pociągi. Wiadukt ozdobiono złocistym monogramem Pana Cysorza.
O tymże Panu Cysorzu i jego ostatniej w Krakowie wizycie następnym razem.
1 - dokument dostępny jest w archiwum Sejmu pod tym adresem
2 - Łuczanowice, w: "Encyklopedia Krakowa", Warszawa 2000, s. 572
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz