Jak już wiecie z poprzedniego odcinka tego postwakacyjnego cyklu, dotarłem pewnego dnia na halę pod Šimonką. Szczyt to niezbyt wysoki - ma 1092 metry - ale za to bardzo godny uwagi. To przeca najwyższy szczyt całego tego dłuuugiego pasma, wzdłuż którego sobie z Węgier szedłem, czyli Gór Tokajsko-Slańskich. One sobie tutaj, nad Preszowem wyrastają w górę, a potem ciągną się i ciągną, coraz niższe i niższe, aż kończą się stromymi, opadającymi do Bodrogu i Cisy stokami Tokaju.
Nie musiałem wstawać zbyt wcześnie, na szczęście, bo z hali na szczyt jest raptem coś z pół godziny. Wstałem, pożałowałem trochę, ubrałem się, i wyszedłem.
Szczyt, jak i całe pasmo, jest zbudowane ze skał wulkanicznych z miocenu, z tej samej epoki, kiedy powstały skały pienińskiego Wdżaru. Šimonkę porasta las, ale na samej górze jest trochę odsłoniętych skałek. No, i krzyż.
Widok w sam raz tam, gdzie trzeba, czyli przede wszystkim na wschód.
Zbliżenie tego wschodniego widoku pokazywało malowniczą kombinację prawdziwych szczytów, i tych stworzonych tylko na chwilę, przez chmury. Gdzieś tam jest m.in. Wyhorlat.
Widać też na północ i zachód, ku Tatrom. Tatr nie było widać, ale w internecie można sobie obejrzeć piękne zdjęcia zrobione w czasie zimowej inwersji. Widać dolinę Torysy z przedmieściami Preszowa i kilka masywów na wschodnim krańcu Rudaw Słowackich.
A na północ? Proszę, jaki miły widok: Lackowa i Busov, czyli dwa najwyższe szczyty Beskidu Niskiego.
Ale tego poranka najpiękniejsze nie były widoki na góry, tylko na chmury.
No, popatrzcie tylko.
Najpierw była zapowiedź słońca na chmurach, a potem sam wschód, kilka minut przed piątą.
Wschód był w typie tych "szczelinowych", widocznych w szczelinie między horyzontem, a chmurami.
Zresztą, wczesnym popołudniem przez Preszów przeszła porządna nawałnica, więc te chmury nie były tylko dla ozdoby.
Šimonkę dopisuję sobie do listy szczytów, na które chętnie wrócę. Całe Góry Tokajsko-Slańskie zresztą na niej są.
Do zobaczenia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz