I znów nad Utratę! Ostatni odcinek skończyliśmy nad zalewem w Komorowie. Mało brakowało, a nasza wyprawa skończyłaby się tam dramatycznym utonięciem w błotnym jeziorze, w które zmieniła się część remontowanych wałów. Daliśmy radę jednak przedostać się na pewny grunt i ruszyliśmy dalej, w stronę Pruszkowa.
Zaporę w Komorowie Utrata pokonuje, tak jak na Służewcu, na kilka sposobów. Tym najważniejszym jest duży jaz pośrodku zapory...
...za którą rozciąga się jeszcze kawałek ładnego parku. Ten z kolei kończy się dziurawym betonowym ogrodzeniem.
Które, co tu ukrywać, pokonaliśmy. Za murem jest rozległy teren należący do opuszczonego od kilku lat Oddziału Leczenia Zaburzeń Nerwicowych. Była to filia zasłużonego Szpitala Tworkowskiego, teraz w budynkach chyba nic nie ma. Chyba, bo gmachy stoją dość daleko od Utraty, a to przecież ona nas interesowała. Na powyższym zdjęciu widać zbieg kilku powstałych na komorowskiej zaporze ramion rzeki.
A na tym, w oddali, budynek dawnego szpitala.
Zdaje się, że pozostałością po parku jest też całkiem szeroki kanał, który na różne mniej lub bardziej brawurowe sposoby pokonywaliśmy.
A tuż obok jest ten grób lub upamiętniający kogoś krzyż. Czy ktoś z Was może wie, co to za miejsce?
Im dalej od zalewu, a bliżej ulicy Sanatoryjnej, tym dzikszy stawał się teren. Mam nadzieję, że nikomu nie przyjdzie do głowy postawić tu kiedyś osiedla.
Mur od Sanatoryjnej dziurawy już nie był. Za to straaaaszny. Dodam, że w tym miejscu Utrata robi ostatnią na swojej trasie próbę odbicia ku wschodowi, wyginając się w elegancki łuk. Potem, od Pęcic, będzie już konsekwentnie zmierzać na zachód.
Dla małej odmiany następnego kawałka postanowiliśmy nie chaszczować, i nie oddalając się od Utraty dalej niż na dwieście kilkadziesiąt metrów poszliśmy kawałek drogami. Dzięki temu mogłem zobaczyć taką uroczą i bliską memu sercu tabliczkę.
W rozłożonych nad Utratą Pęcicach jest kilka zabytków. Po pierwsze, drugi na naszej trasie zabytkowy kościół (pierwszym był ten w Żelechowie, tego w Walendowie za zabytek jednak pozwolę sobie nie uznać). Kościół pw. św. Piotra i Pawła jest, jak widać, klasycystyczny, zbudowany w 1. połowie XIX wieku.
Moim zdaniem dość nudna architektura. Ot, taki klocek.
Jest tu też cmentarz wojenny, ale pokażę ten całkiem niewojenny. Zwraca uwagę interesująca oszczędność przestrzeni, osiągnięta przez rezygnację z alejek. Ja nie wiem, może tam żyją bardzo szczupli ludzie i się jakoś w tych szczelinach mieszczą?
O kościele już się wypowiedziałem, czas na pałac (też drugi na naszej trasie). Ten jest naprawdę piękny i wspaniale położony: razem z otaczającym go parkiem przegląda się w ogromnym, długim na ponad pół kilometra stawie. Pałac w swojej bogatej historii był miejscem spotkań loży masońskiej (to - na marginesie - ciekawe, że to, co dla dużej części uczestników było modną towarzyską zabawą dla elit, zostało w wielu umysłach wykreowane na wielkie zagrożenie dla cywilizacji), widziało walki niemiecko-rosyjskie w czasie ofensywy z jesieni 1914 roku oraz gościło sławną-niesławną spółkę Art-B.
Park i pałac są własnością prywatną, ale to nie zamyka dostępu do Utraty. Ta płynie sobie swobodnie zachodnim obrzeżem pęcickiego majątku, niezmiennie malownicza i półdzika.
Pół-, bo zamknięta kolejnym, huczącym potężnie jazem.
Ale -dzika, bo zdolna do - na przykład - popsucia ścieżki rowerowej. Przypuszczam, że znak "ścieżka rowerowa grozi zawaleniem" należy do kategorii znaków mało znanych na Zachodzie. W tle widać budynki spółdzielni rybackiej, gospodarującej na już kolejnym na naszej trasie obszarze stawów.
Tymczasem zaczynało się ściemniać. Na szczęście, przestrzeń przed nami była otwarta, więc było jeszcze długą chwilę widno. I jak malowniczo! Utrata zasila oczywiście te kolejne rybne stawy, ale tak jak poprzednio, częścią swoich wód opływa je poza ogrodzeniem. Ta rozległa dolina to zresztą nie tylko dzieło Utraty, ale też biegnącej na jej spotkanie Raszynki.
Odbywający niezmiennie tę wyprawę ze mną Jacek Duda wspominał, że pamiętał to miejsce sprzed lat jako całkiem otwarte. A teraz szliśmy i szliśmy wzdłuż równych pól wierzby.
Z czego, oczywiście, radość miały bobry. Na jednym z przecinających teren kanałów była dosłownie tama za tamą. Do tej pory widziałem bobrze zapory budowane z większych drzew i uzupełniane gałęziami, a tu całkiem zabawny widok - tama zbudowana jakby z wierzbowych wykałaczek.
A tu jeszcze jedna.
Masa tych ogryzków spływała też i zbierała się na Utracie, nad którą dotarliśmy. Utrata to, oczywiście, to z prawej strony.
A oto i zbieg Utraty i Raszynki, widziany już z nadutrackiego bulwaru w Malichach.
Ponieważ prawdopodobnie następny etap wycieczki zaczniemy gdzieś w tej okolicy, pewnie będę mógł uzupełnić to zdjęcie drugim, z drzewem już przewróconym
W ostatnich metrach towarzyszyły nad potężne drzewa tworkowskiego parku, widok na nieco absurdalnie wyglądającą Arenę Pruszków i ostatnie promienie słońca.
Aż wreszcie - wukadka. Dzięki za wspólne pokonanie tego odcinka, wkrótce następny!
Cdn.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz