czwartek, 7 lutego 2019

Poslušně hlásím! Epilog, to jest Koszary Mariańskie w Czeskich Budziejowicach

Podróż z Pisku do Budziejowic pociągiem osobowym upłynęła Szwejkowi szybko i mile. I mi również było szybko i mile, choć przecież mi żal, że lokomotywy nie są już takie jak kiedyś. Trzymałem się ostrożnie z dala od hamulców awaryjnych, przez które taka niespodziewana może spotkać wędrowca przygoda.


Dotarłem już pod Koszary Mariańskie. Niestety, musiałem rozstać się tutaj z Dobrym Wojakiem Szwejkiem, który pod eskortą odprowadzony został do środka. A ja zostałem pod upamiętniającą Jaroslava Haška tablicą trochę jak podrzutek, synek węglarza z Vinohradów:

(...) ten chłopczyk poszedł sobie razu pewnego z Vinohrad piechotą aż do Libni, gdzie go policjant znalazł siedzącego na chodniku. Tego chłopczyka zaprowadził potem do komisariatu i tam zamknęli to dwuletnie niewinne dziecko. Jak pan widzi, ten dwuletni chłopczyk był zupełnie niewinny, a jednak został aresztowany. Gdyby umiał mówić i gdyby ktoś go zapytał, za co dostał się do aresztu, to też by nie wiedział. Mnie przytrafiło się coś podobnego. 

Z drugiej strony, lepiej podrzutek z Vinohradów, niż dobosz z pijackiej opowieści feldkurata Katza: — W Budziejowicach był sobie jeden dobosz. Ożenił się. Po roku umarł. Czy to nie świetna anegdotka? — Wybuchnął śmiechem.

Czas na morał.

Jaka z tej całej drogi przez południowe Czechy płynie nauka? Że należy iść wciąż w swoim własnym tempie przed siebie, a czy się to mapie podoba, czy nie - wreszcie trafi się do Budziejowic.

* * *

Tak skończyła się budziejowicka anabasis Szwejka. Pewne jest, że gdyby Szwejkowi pozostawiono swobodę ruchów, to sam byłby dotarł do Budziejowic. Jeśli władze chełpiły się, że to one przytransportowały Szwejka na miejsce służby, to myliły się grubo. Przy energii Szwejka i przy jego niepokonanej ochocie uczestniczenia w wojnie, interwencja władz była po prostu rzucaniem kamieni pod jego nogi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz