Trzeci odcinek przeglądu czeskokresowego zaczynamy tam, gdzie skończyliśmy poprzedni, przy nepomuku we wsi Písařova Vesce (Albersdorf). Kierunek niezmienny: na południe, wzdłuż czesko-bawarskiej granicy, przez malownicze pustki Lasu Czeskiego.
Widok czeskoleśny (czeskolaski? lasoczeski?), ponad dawną wsią Bažantov.
Tradycyjnie poglądowa mapka. "1" to właśnie Bažantov. Na mapie widać wyraźnie, że jeden bardzo bezludny fragment Lasu Czeskiego ominąłem - to leśny obszar w łuku czeskiej granicy, w północnej (górnej) części mapy. Ale wiem, że muszę ten brak kiedyś nadrobić.
Postawiono też krzyż i pamiątkową tabliczkę. Co ciekawe, według czeskiej Wikipedii (link) wieś - w przeciwieństwie do wielu innych, opustoszałych zupełnie po wysiedleniach Niemców - została jeszcze po wojnie zasiedlona czeskimi osadnikami, którzy jednak nie zagrzali tu miejsca - ostatni z nowych osiedleńców wyprowadził się w 1966 roku.
Na taką piękną panoramę natrafiłem na północ od Žebráków. W oddali pięknie prezentuje się jedno z pasm-kulminacji Lasu Czeskiego, zaczynające się od lewej strony Wielkim Dzwonem (Velký Zvon) i sięgającym na zachód na niemiecką stronę granicy. Z okolicą na zdjęciu wiąże się umiarkowanie chwalebna historia: szedłem sobie zaznaczoną na mapie drogą, którą jednak wkrótce przegrodził płot. Próbowałem go obejść, co zakończyło się popadnięciem w jakieś okropne chaszcze i bagna. Ostatecznie przelazłem przez rozległe pastwisko jakiegoś wielohektarowego rancza. Mam nadzieję, że nie wszedłem zbytnio w szkodę.
Jeżeli pamiętacie moje skojarzenie Lasu Czeskiego i Szumawy z Puszczą Kampinoską - tylko taką dużo wyżej położoną - to macie ilustrację. Bagna w dolinie Kateřinskego Potoku, raptem kilka kilometrów od poprzedniego zdjęcia.
A żeby nie zapomnieć o Żelaznej Kurtynie, tuż koło Hošťki koło drogi wyrastają takie zapory przeciwpancerne. Tego rodzaju zapory Niemcy nazywali smoczymi zębami.
W poprzedniej części wyjaśniałem, że bezludność Czeskiego Lasu jest umowna. Granicę przecinają liczne drogi, wśród których króluje droga europejska E50. Z niemieckiej strony to autostrada A6, z czeskiej D5, łączące Pragę z Norymbergą. A skoro ruch jest duży, to duża jest i oferta taniego wszystkiego, z gipsowymi krasnalami na czele. Kontrast między sąsiadującymi ze sobą pustymi łąkami i lasami, a krainą ruchliwej tandety jak zwykle jest mocno oszałamiający. Miejsce przejścia przez autostradę to na mapce "2".
Ale tuż za autostradą i zabudowaniami Świętej Katarzyny (Svatá Kateřina) znowu zaczyna się bezludność. Nic dziwnego, że wraca również ChKO, czyli park krajobrazowy. Park krajobrazowy Czeskiego Lasu (Chráněná krajinná oblast Český les) dzieli się na dwa obszary, rozdzielone właśnie pasem autostrady i zabudowań wzdłuż niej. Przez północny fragment szedłem tylko kawałek, potem poszedłem przez leżące za jego wschodnimi granicami wsie. Dla odmiany przez obszar południowy przeszedłem bardzo rzetelnie, od północnego do południowego krańca.
Na poprzednim zdjęciu widzieliśmy w oddali kościół w Świętej Katarzynie, teraz z tego samego miejsca możemy zobaczyć niknącą w oddali autostradę. Nie widać? Trochę nie widać, ale zadbałem o ciężarówkę w kadrze - poszukajcie. A wokół rozległe łąki. Jak to w Czechach, niby tylko lekko pofalowanie, a jednak sporo nad poziomem morza - ponad 500 metrów. O tej wyżynności całego kraju, nie tylko jego różnych kresów wspominałem, opowiadając o "budziejowickiej anabasis".
Nad Katarzyńskim Potokiem (Kateřinský potok).
Skoro zawsze było tu dużo lasów, a ludzi jakby nieco mniej, można spodziewać się arystokratycznych rezydencji myśliwskich. I są, oczywiście. Na zdjęciu - użytym też w tym wpisie z drogi - XVIII-wieczny pałac Diana. Należał i po komunistycznej przerwie znowu należy do rodziny Kolowratów. To jedna z najważniejszych czeskich rodzin arystokratycznych, z których wywodził się cały rząd arcybiskupów, szambelanów i mistrzów zakonnych. Kolowratowie należeli do tych czeskich rodów, które wiernie postawiły na habsburskiego konia, i utrzymały swoje znaczenie po przełomie Białej Góry.
Pałac stoi na wzniesieniu, wokół którego rozciąga się park z kaplicą i niewielka osada. Dodam jeszcze, że ci konkretni Kolowratowie to gałąź o mile się kojarzącym nazwisku Kolowratów-Krakowskich. Wbrew oczywistemu polskiemu skojarzeniu, nie ma ten przydomek nic wspólnego z Krakowem - pochodzi od zamku Krakovec w środkowych Czechach. A zamek Diana zaznaczyłem na mapce jako "3".
A dalej, oczywiście, dawne tereny łowieckie Kolowratów.
Z łąk wokół Diany po raz pierwszy zobaczyłem Wielki Dzwon (Velký Zvon). To znaczy - po raz pierwszy świadomie, bo szczyt w oddali widziałem już wcześniej. Ma 863 metry i należy do wysokościowej czołówki Czeskiego Lasu. Ale przede wszystkim jest naprawdę charakterystyczny dzięki potężnej, widocznej z dala wojskowej wieży.
Widziałem go już rok wcześniej, choć nieświadomie. Szykując ten przegląd obejrzałem zdjęcia z drogi z Pragi w stronę niemieckiej granicy, i wypatrzyłem: dokładnie na osi drogi, w oddali. To właśnie Wielki Dzwon. Wiąże się z tym coś na kształt anegdoty. Szukałem wtedy na horyzoncie Czerchowa (Čerchov), o którym wiedziałem, że ma na szczycie wieżę (albo nawet dwie). I raz po raz go wypatrywałem, zanim się zorientowałem, że armia czechosłowacka takich wież postawiła naprawdę sporo, i zza Domażlic można wypatrzeć kilka z nich.
I znowu przejście graniczne, tym razem dużo mniejsze, między Železną a Tillyschanz. To Tillyschanz to oczywiście "Szaniec Tilly'ego", sławnego cesarskiego wodza z wojny trzydziestoletniej. To właśnie Tilly pobił Czechów na Białej Górze.
Dzięki strefie Schengen niepotrzebne budynki przejścia granicznego stoją w ruinie. Jeżeli komuś na ten widok smutno, niech się nie martwi. Jeszcze parę lat odzyskiwania godności i łamania prawa przez rządzących Polską populistów, i znów będziemy mogli sobie postać w kolejkach z paszportami w garści.
A jak wyglądała granica w dawniejszych epokach przypomina pomniczek. "Bohumil Majer, członek Straży Obrony Kraju, zginął 28 września 1938 roku w obronie kraju". Stráž obrany státu powołano w 1936, gdy nad Czechosłowacją zaczęły zbierać się chmury zewnętrznego zagrożenia i rozsadzających kraj nacjonalizmów. 28 września 1938 roku to oczywiście szczyt rozpętanej na polecenie Hitlera insurekcji czechosłowackich Niemców, kilkadziesiąt godzin później zachodni sojusznicy zdradzili Czechosłowację w Monachium.
A żeby zakończyć nieco pogodniej: mimo skromności transgranicznej drogi, i tu próbowano uruchomić najt klab non stop, ale chyba nie wyszło. Wyszło mi za to zaznaczenie tego miejsca na mapce jako "4".
W następnym odcinku popatrzymy znowu na Wielki Dzwon i ruszymy na najwyższy szczyt Lasu Czeskiego.
Cdn.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz