Wiecie, co jest najśmieszniejsze w Tokio? Modele jedzenia! Byłem w Japonii na szkoleniu, raptem parę dni, to się nie będę mądrzył o świątyniach albo krajobrazach, ale to mogę Wam pokazać. Uprzedzam: lepiej nie oglądać na głodnego!
W Europie (no, okej, nie znam całej Europy, ale mogę spróbować uogólnić) to jest tak, że zdjęcia jedzenia w karcie to ostrzeżenie. Włochy, na przykład. Jeżeli przed restauracją stoi reklama ze zdjęciami pizz i makaronów, do tego jeszcze wielki anglojęzyczny napis głosi "Authentic Italian Food", to możecie być pewni, że jest to lokal dla turystów. Jedzenie będzie takie sobie, ceny wyższe od przeciętnych, a z "authentic" nie będzie to miało wiele wspólnego. Zdjęcia są częściej w lokalach z kuchnią obcą, ale i to rzadko. Jak wchodzicie w Polsce do wietnamskiej czy tajskiej restauracji, i akurat nie wiecie, co to jest som tam albo bahn beo, to macie problem. Albo internet w kieszeni, oczywiście.
A Japończycy? Wygląda na to, że oni bardzo lubią sobie popatrzeć na jedzenie. To może też wynikać z tego, że duża część japońskiej - no, dobra, tokijskiej, innej nie znam - cywilizacji jest zbudowana tak, żeby nie musieć za dużo z nikim rozmawiać. Nie trzeba się więc o nic dowiadywać, dopytywać o składniki, albo o podanie, proszę, wszystko widać. W biedawersji widać na zdjęciu, jak na tym automacie do zamawiania, a w wersji bogatej - w modelach jedzenia.
Zacznijmy od klusek. Makaron, jaki jest, każdy widzi, mogłaby napisać japońska encyklopedia. I miałaby rację: nie każdy wie, ale każdy widzi. W tej restauracji można sobie popatrzeć z uwagą na miskę klusków, i na sos sojowy, i rozważyć, czy to właśnie na makaron mamy ochotę.
Tym bardziej, że niektórzy restauratorzy kuszą modelami bardziej zaawansowanymi. No, i jakże tu wejść do tej pierwszej restauracji. Czy oni się tam w ogóle starają?
Pomyślcie, czy to nie było piękne, jakby w polskim lokalu można było przed podjęciem ważnej decyzji obiadowej obejrzeć model schabowego? Albo baleronu: ojciec z "Misia" nigdy nie musiałby zabierać dziecka do teatru, żeby pokazać tę szlachetną wędlinę.
Witryny z modelami mają zarówno restauracje wyspecjalizowane (jak ta z makaronem), jak też takie o szerszym menu.
Niektóre modele niosą ze sobą, obok gastronomicznej, również wartość zoologiczną. Wciąż nie wiem, jak się takiego Tamatoę je, ale mogłem sobie obejrzeć.
Przy innych darach morza taki model, przyznam, może bardzo ułatwić zamawianie. Ale znowu: to jest skierowane do Japończyka, nie do mnie, bo ja przecież i tak niczego (poza ceną) nie przeczytam.
Przypuszczam, że jak w przypadku innych gałęzi japońskiego rzemiosła, są rody zajmujące się tworzeniem modeli od czterdziestu pokoleń, gdzie ojciec przekazuje synowi na łożu śmierci pierwszą w rodzie glinianą krewetkę.
Modelarstwu podlegają też bardziej współczesne dodatki do japońskiej sztuki kulinarnej, jak burgery z rybą.
A także piwo i przekąski do piwa.
Wreszcie, co chyba najśmieszniejsze, również desery.
Serio.
O, i tak to wygląda: świat japońskiego modelarstwa kulinarnego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz