czwartek, 14 lipca 2022

Wschody słońca, cz. 46. Leopoldsberg

Jak już wiecie, kilka dni temu przejechałem się koleją do Mediolanu. Przegląd zdjęć z tamtej szynowej podróży dotarł już do przełęczy Brenner (tutaj), ale przecież po drodze działo się parę rzeczy. W tym, rzecz oczywista, wschody słońca. Nie jeden, a dwa! Pierwszy na końcu Alp, drugi w środku Alp. Zaczynamy od tego na końcu.


Gdzie się zaczynają Alpy? No, to zależy od punktu widzenia. Z naszej, środkowoeuropejskiej perspektywy Alpy zaczynają się od Dunaju, dokładniej od łuku Dunaju koło Wiednia. Ten początek nie jest dla Polaków całkiem anonimowy, bo tam na początku jest Kahlenberg, co to się przezeń Jan III Sobieski przekradał na Turków. A jeszcze bliżej Dunaju jest Leopoldsberg, i tam się dzisiaj wybieramy.


Tak ten wschodni kraniec Alp widać z ogrodów wiedeńskiego Belwederu. Czerwony dach to Dolny Belweder, wysoka wieża na środku to katedra św. Szczepana. W tle wzniesienia Lasu Wiedeńskiego (tak się właśnie to okołowiedeńskie pasmo nazywa). Na lewo od wieży katedry widać Kahlenberg z wysoką wieżą nadajnika, kościołem pw. św. Józefa i klocuchem hotelu. Na prawo od wieży katedry jest jeszcze jeden, nieco niższy szczyt, i na nim też widać kościół. To właśnie Leopoldsberg.


Na ten wschód słońca miałem taki pomysł, żeby się wieczorem przejechać do Lasu Wiedeńskiego, przebiwakować gdzieś w krzakach, i z tego biwaku pójść na wschód słońca. Ale wieczorem nad Wiedeń przyszły burze, nawałnice i różne takie, więc przenocowałem się pod dachem. Chciałem tego uniknąć nie tylko z oszczędności, ale też z powodu odległości. Z dostępnych noclegów, w tym schroniska młodzieżowego w Brigittenau pod Leopoldsberg jest sześć kilometrów, a nad ranem żadnej komunikacji nie ma. No, trudno, co było zrobić - chwilę przed czwartą poszedłem sobie na spacer szybkim krokiem. Najpierw wzdłuż Kanału Dunaju...


...koło zamykającej tenże kanał śluzy w Nussdorf...


...a potem już wzdłuż samego Dunaju. Od lat nie mogę się przyzwyczaić do faktu, że stary Wiedeń nie leży nad Dunajem, tylko nad jego odnogą. A, i jeszcze były statki, znowu spotkanie ze statkami wycieczkowymi, które widuje co jakiś czas czy na Łabie, czy na Rodanie, czy na Dunaju.


Tak wysoki na 425 metrów Leopoldsberg prezentował się jeszcze w półmroku z dołu. Całkiem wysoki!


Na Leopoldsberg można wspiąć się Nasenweg. Ta nazwa chyba pochodzi od nosa, ale ja się nie podejmuje wytłumaczenia związku - kto lepiej zna niemiecki, niech śmiało się włączy (oida). Szlak powstał jako ścieżka myśliwska, potem zmienił się w trakt spacerowy, symboliczny pierwszy odcinek alpejskich szlaków. Stromo bardzo nie jest, choć zasapać się można. Ale przynajmniej nie ma drutu kolczastego: "-Wszystko w porządku - rzekł Szwejk spoglądając na okopy - wszystko w najlepszym porządku, tylko że wiedeńczycy podczas wycieczek mogą tu sobie podrzeć spodnie. Tutaj trzeba chodzić bardzo ostrożnie."


Ja się zasapywałem, a wśród drzew odsłaniał się coraz szerszy widok. W dole malownicza wieś-dzielnica Kahlenbergerdorf, dalej wzgórze Burgstall, w głębi Wiedeń. Chwilę przed wschodem byłem na tarasie widokowym pod murami kościoła na szczycie.


Jak to będzie ze wschodem słońca, nie wiedziałem, bo akurat na wschodzie zebrało się ciut chmurek, pozostałości po tych nocnych nawałnicach.


A jednak słońce wychyliło się zza tych chmurek chwilę po piątej.


Po czym zaraz schowało się z powrotem. Ale i tak było ładnie.


Czas się rozejrzeć. Widok z różnych miejsc Leopoldsbergu obejmuje ok. 2/3 całej panoramy, od północy po południowy zachód. Najpierw północ: widać Klosterneuburg z tamtejszym klasztorem augustianów (zapomniałem zrobić zbliżenie, bom gapa) i stoki kolejnych wzniesień Lasu Wiedeńskiego. Widać też, i to jest może najciekawsze, Bramę Wiedeńską. Dunaj przepływa tutaj między dwoma bliskimi masywami. Że z lewej jest Las Wiedeński, to już wiecie, z prawej jest samotny masyw Bisamberg. Dunaj przełamał się tutaj między dwa wypiętrzające się masywy. Na upartego można powiedzieć, że to też bliskie spotkanie Alp i Karpat, do których da się jakoś zaliczyć Bisamberg.


Na wschód już patrzyliśmy, teraz południowy wschód. Tam oczywiście Wiedeń i jego wschodnie przedmieścia (między innymi sławne z wojen napoleońskich Aspern i Wagram), ale przede wszystkim jeszcze jedne krańce Alp i początek Karpat. Prawie pośrodku zdjęcia, w oddali, wyrasta wyraźny masyw. To Wzgórza Hainburskie, parę kroków od Bratysławy. Leżą na prawym brzegu Dunaju, więc według zasady należą do Alp, choć są od nich oddzielone kilkudziesięcioma kilometrami Kotliny Wiedeńskiej. A bardziej na lewo już Małe Karpaty, zaczynające się od Dewińskiej Kobyły ponad Dewinem i Bratysławą. Od Dewińskiej Kobyły dzieli nas 49 kilometrów. Gdzieś tam jest Slavin, skąd kiedyś również próbowałem oglądać wschód słońca (tutaj).


Na południe jest budzący się powoli do życia Wiedeń. Budzący się niespiesznie, bo sobota. W oddali, po prawej stronie Wzgórza Litawskie, też dające się zaliczyć do Alp, choć też od nich oddzielone płaskością. Byłem kiedyś z przyjaciółmi na ich najwyższym szczycie, ale jakoś nie pokazałem tego na tych łamach. Może nadrobię, jak będę pamiętać.


Wreszcie południowy zachód. Tam też jest Wiedeń - da się nawet wypatrzeć Gloriettę ponad pałacem Schönbrunn - i wspinające się coraz wyżej wzniesienia Lasu Wiedeńskiego. Pasmo otacza Wiedeń od zachodu, po czym ciągnie się dalej, gdzie poza naszym widokiem leży najwyższy jego szczyt - Schöpfl, wysoki na 893 metry.


A jeszcze bardziej w prawo jest sławetny Kahlenberg.


W poszukiwaniu widoków obszedłem sobie wokół położony na szczycie kościół pw. św. Leopolda. Barokowy, na pewno godny odwiedzin - ale oczywiście w nocy zamknięty.


Słońce długo chowało się za chmurą. Ono szło w górę, chmura też. Ze szczytu zszedłem tą samą drogą.


Po drodze wypatrzyłem stary drogowskaz którejś z organizacji turystycznych zjedzony przez drzewo.


O, i jak zwykle jeszcze spojrzenie na to samo, tylko w zupełnie nowym świetle.

Ciąg dalszy drogi do Mediolanu wkrótce. Do zobaczenia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz