sobota, 21 stycznia 2023

Obrazki z Haszkowego spaceru rocznicowego, cz. 1

Prawie trzy tygodnie minęły od mojego czeskiego spaceru. Zbiórka na "Zupę na Plantach" zakończona, kalendarz wysłany, czas na wspomnieniowo-porządkowy przegląd zdjęć. Ruszajmy!


Kto przegapił, i nie wie o co chodzi, temu spieszę z krótkim wyjaśnieniem. 3 stycznia minęło sto lat od śmierci czeskiego pisarza Jaroslava Haška. Już od wielu lat miałem tę rocznicę wpisaną do kalendarza, i chciałem ją uczcić w mój ulubiony sposób, czyli idąc na spacer. Oczywiście, w ciągu tych kilku lat trochę się w moim życiu pozmieniało, ale nie na tyle, żeby nie wybrać się na krótką wycieczkę. I tak też się stało.


Muszę, oczywiście, zaktualizować mapę moich co większych spacerów. No, ja wiem, że to był w sumie taki spacer łikendowy, od pierwszego dnia (1 stycznia) wieczorem do 3 dnia (3 stycznia) wieczorem, a ja przecież nie publikuję wieloczęściowych galerii z każdej łikendowej wycieczki  - ale na mocy nadanego mi przez samego siebie prawa czynię spacer z Taboru do Lipnicy Wielką Wyprawą, i zaznaczam. Na fioletowo.


Było jedno słowo wstępu, teraz drugie. W Nowy Rok pojechałem z Krakowa pociągiem do Pragi. Tam miałem pół godziny na przesiadkę, ale to całkiem wystarczy, żeby się przejść na Plac Wacława, i zrobić takie oto, dość tradycyjne zdjęcie.


Z Pragi do Taboru zabrał mnie też pociąg, tym razem do Linzu. Który, swoją drogą, prowadził mimo krótkiej trasy i wczesnej pory wagony sypialne.


Tu się kończy wstęp i zaczyna spacer. Po siódmej byłem w Taborze, na tym samym dworcu, na którym Dobrego Wojaka Szwejka spotkała "ta przygoda, że siedziałem przy stole i piłem jeden kufel piwa za drugim". To nie pierwszy mój spacer zaczynający się w tym miejscu, bo przecież tutaj zaczął się w 2019 równie haszkowski spacer śladami Budziejowickiej Anabasis, który możecie sobie przypomnieć tutaj.


Była trasa w ogóle, to teraz trasa w szczególe. W drodze z Taboru do Lipnicy nad Sazawą i do stacji kolejowej w Svetlej nad Sazawą przeszedłem 89 kilometrów. Część przez kraj (województwo) południowoczeski, większość przez kraj Wysoczyna. Dwa najrzadziej zaludnione kraje Czech, co było widać - i w tej galerii będzie widać też.


W Taborze byłem kolejny raz, tym razem bez noclegu. Nie dość, że to piękne, stare miasto, to jeszcze o wyjątkowym pochodzeniu, bo powstałe jako warowny obóz wojowniczych husytów. O husytach, i ich współczesnych kościołach było mowa wiele razy. Ostatnio i chyba najwięcej w tym tekście o kościele w śląskim Rychwałdzie. W Taborze też jest współczesny kościół husycki, wzniesiony tuż przed drugą wojną światową.


Na marginesie doniosę, że leniwiec to po czesku lenochod.


Droga z Taboru na Lipnicę generalnie nijak nie powinna biec na zachód, ale, po pierwsze, wychodzenie z Taboru w złą stronę to szwejkowska tradycja, a dwa, że chciałem zajść na rynek, pod pomnik Jana Żiżki (Žižki). Więc zaszedłem.


Musicie przyznać, że nawet na tych obrazkach widać, że Tabor to nie byle jakie miasto. To jest akurat choinka i późnogotycki ratusz.


A to jedna z pokrytych sgraffitami kamienic. 


Bardzo chciałem, żeby na dworcu w Taborze spotkała mnie ta sama przygoda, co Dobrego Wojaka Szwejka. W 2019 roku mnie spotkała. Niestety, od tego czasu zamknięto dworcowy bufet na głucho. 


Miałem z planowaniem tej wycieczki niejaki problem. Najlepiej, to byłoby się przejść do Lipnicy z Pragi, gdzie Haszek się urodził. Ale od czasu wymyślenia całej idei kilka lat temu "trochę" się w moim życiu pozmieniało, i nie miałem aż tyle czasu. Wymyśliłem więc Tabor. Ale to i tak na raptem dwa i pół dnia kawał drogi, i gdyby zanocować w Taborze, na każdy z dwóch dni byłoby po ponad 40 kilometrów. Wymyśliłem więc, że zanocuję już za Taborem. Do tego że prognoza pogody stawała się coraz bardziej wiosenna, i nie groziły mi zaspy. Skoro tak, to po drugim postoju na taborskim dworcu wyszedłem sobie na wschód. W drodze przez dzielnicę przemysłową minąłem "Fajn Spánek". No, niby już człowiek się z tym czeskim oswoił, niby już nie powinno śmieszyć, a śmieszy.


Szybko zrobiło się całkiem bezludnie i ciemno. O tym będzie jeszcze mowa, bo porównania czeskiego i polskiego krajobrazu narzucają się same. Na razie spójrzcie na wieżę taborskiej fary w oddali...


...i autostradę D3 z Pragi do Czeskich Budziejowic. Jeszcze nieukończoną, zdaje się.


Mimo miłych i spokojnych ciemności pozwoliłem sobie zrobić kilka zdjęć. Po pierwszej, tej bramie w podtaborskim Záluží. Te bramy to dla mnie jeden z symboli czeskiej, szczególnie południowoczeskiej, wsi: duże, okazałe wrota zamykające dostęp do podwórza wiejskiego gospodarstwa. 


Koło Smyslova usłyszałem pociąg - to był mój ostatni kontakt z koleją przez dwa dni - i wszedłem w las. Do niewielu rzeczy, które umiem fotografować w ciemności w lesie należą drogowskazy, więc macie. Trochę bardziej serio zwróćcie uwagę na wysokość. 442 metry: stopniowo wspinałem się na krawędź Wyżyny Czeskomorawskiej, i choć nie byłem w górach i nie zdobyłem żadnego szczytu, to i tak większość mojego spaceru będzie biegła na całkiem łysogórskich wysokościach.


Dobronice u Chýnova. Zwarte południowo- i środkowoczeskie wsie mają zazwyczaj w środku nawsie, czyli otoczony zabudową plac. A na placu centrum wsi: przystanek autobusowy, kaplicę, staw czy ławki, co tam akurat w danej wsi powstało. W sezonie świątecznym jest też, jak widać, bożonarodzeniowa szopka. 


Za Dobronicami był jeszcze jeden las, a w nim piękno nocnego boru i emocjonująca przeprawa przez strumień. Potem przez rozległe pole ku górze, na której rozłożyła się wieś Dub, gdzie miałem umówiony nocleg. Przed wsią obejrzałem się jeszcze za siebie, żeby ostatni raz spojrzeć z góry na świecący w oddali i w dole - około stu dwudziestu metrów niżej - Tabor.


Z pensjonatem Tvrz Dub to było tak, że ja go widziałem na bookingu oczywiście od bardzo dawna, ale myślałem sobie, że to jednak wariactwo leźć po nocy tak daleko. Cieszę się, że się zdecydowałem, bo i ten pierwszy, nocny odcinek był bardzo miły, i spało się dobrze, i śniadanie było świetne, choć całość niezbyt tania. Wstałem przed świtem - 2 stycznia to nie jest szczególne osiągnięcie - i wyjrzałem jeszcze na wieżę widokową, górującą nad pensjonatem. Była szansa na rzadki w mojej karierze wschód słońca w drodze, to był dodatkowy powód spieszenia się.


Ten tvrz z nazwy to średniowieczna, warowna siedziba rycerska, wrośnięta potem w zabudowę gospodarczą. Zachowały się szczątkowo polichromie nawet. Miło mieć coś takiego na podwórku!


Jako się rzekło, zebrałem się szybko i przed ósmą byłem w drodze. Jeszcze obejrzałem kaplicę na dubskim nawsiu...


...i ruszyłem na wschód, w głąb Wyżyny Czeskomorawskiej. Następny nocleg miałem w Želiviu, ponad trzydzieści kilometrów dalej w linii prostej. Oczywiście, gdyby był śnieg, to by się tego nie dało zrobić. Ale że nie było, to się dało. Zresztą. "Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było. Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było." Zapowiadał się piękny dzień!


Cieszyłem się na miejsce, gdzie szosa z Dubu do Mašovice przerzuca się przez opadający na południe grzbiet wzgórza. Z mapy wynikało, że jest widokowe - i nie zawiodłem się ani trochę. Na południowy zachód mogłem zobaczyć las, przez który szedłem w nocy, i zatopioną we mgle dolinę Łużnicy z Taborem. Ale było tam coś jeszcze...


...choć zdjęcie jest dalekie od doskonałości, powinniście być w stanie dostrzec ponad chmurami ciemniejsze zarysy odległych szczytów. To kilka wzniesień na pogórzu Szumawy, którą przeszedłem w 2019 roku i na którą mam nadzieję jeszcze wrócić. Kto chce obejrzeć sobie obrazki z Szumawy, niech kliknie tutaj


Widok na mgły i na Szumawę był z jednej strony grzbietu, a z drugiej strony tymczasem odbywało się wspaniałe widowisko wschodu słońca.


O. Choć zupełnie bezśnieżny krajobraz 2 stycznia, na wysokości 600 metrów nad poziomem morza to widok raczej przygnębiający.


I ten poranek to chyba dobry moment, żeby napisać: cdn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz