piątek, 22 października 2021

Poprezentacyjny bonus szwejkowski, drugie pół

W zeszły piątek miałem prezentację o szwejkowskim spacerze, dzisiaj druga część poprezentacyjnego bonusu. W ostatnim odcinku dotarliśmy do Strakonic. Czy Dobry Wojak Szwejk w nich był, to nie jest do końca jasne. Jak wspominałem podczas prezentacji, w powieści jest kilka opisów trasy heroicznie pokonywanej przez Szwejka w drodze do pułku, ale te opisy nie do końca się ze sobą zgadzają. Ale! Nie moją rolą poprawiać Haška. Był w Strakonicach, czy nie był, na pewno z ich okolic ruszył wraz z napotkanym włóczęgą na południe, do starej owczarni Schwarzenbergów.

Wieczorem koło Borčic, które tak pięknie pasują mi do opisu starej owczarni Schwarzenbergów

W owczarni zastał Szwejk miłego dziadka, który pamiętał, jak to znowu jego dziadek opowiadał o wojnach francuskich. Owczarz był może o dwadzieścia lat starszy od włóczęgi i dlatego do jednego i drugiego ze swoich gości mówił: chłopcze.

Widok ze stoków Hájka (588 m) na wschód

W nocy Szwejk ubrał się po cichu i wyszedł na dwór. Na wschodzie pokazywał się księżyc i w jego nikłych blaskach ruszył Szwejk ku wschodowi, powtarzając sobie: „Przecież to jest niemożliwe, żebym wreszcie do tych Budziejowic jakoś się nie dostał”.

Ponieważ z prawej strony po wyjściu z lasów widać było jakieś miasto, więc Szwejk skierował się trochę ku północy, po czym zawrócił ku południowi, ale znów pokazało mu się jakieś miasto. (Były to Vodniany). Okrążył je zręcznie drogą przez łąki, a poranne słońce powitało go na zaśnieżonych zboczach nad Protivinem.

Na zaśnieżonych zboczach nad Protivinem

[Przy tej okazji o poruczniku Lukaszu:] Już dawno powinien był zostać kapitanem, ale ponieważ z przełożonymi był otwarty i szczery, nie uznając w stosunkach służbowych żadnego lizusostwa, więc nie zdała mu się na nic jego ostrożność w sprawach narodowościowych.

Tyle pozostało mu z charakteru południowoczeskiego chłopa. Urodził się bowiem na wsi, na południu, wśród czarnych borów i stawów.

Pomnik Szwejka w Putimiu

Zbiegiem nieszczęśliwych okoliczności, zamiast od Protivina na południe ku Budziejowicom, zwróciły się kroki Szwejka ku północy, na Pisek.

Około południa ujrzał Szwejk jakąś wieś w pobliżu. Schodząc z niewielkiego wzgórza pomyślał sobie dobry wojak: „Dalej tak nie można. Przepytam się tu, którędy się idzie do tych Budziejowic”.

Wkraczając do wsi był ogromnie zdziwiony, gdy na tablicy około pierwszego domku przeczytał: „Wieś Putim”.

— Na miłość boską! — westchnął Szwejk. — Znowu więc jestem w Putimiu, gdzie spałem w stogu.

Filmowy posterunek żandarmerii w Putimiu

Nie dziwił się też bynajmniej, gdy zza sadzawki z domku czysto wybielonego, na którym wisiała kokoszka (jak miejscami nazywano orła państwowego), wyszedł żandarm, podobny do pająka czyhającego śród pajęczyny.

Żandarm zmierzał prosto do Szwejka i zbliżywszy się doń wyrzekł tylko jedno jedyne słowo:

— Dokąd?
— Do Budziejowic, do swego pułku.

Żandarm się uśmiechnął:

— Idzie pan przecie od Budziejowic. Ma pan te swoje Budziejowice już za sobą — i wciągnął Szwejka na posterunek żandarmerii.

Budynek przy rynku w Pisku, za c.k. czasów prawdopodobnie w tym miejscu mieściła się komenda żandarmerii

Frajter popadł w absolutne przygnębienie, a gdy po niewypowiedzianych udrękach marszu późnym wieczorem dotarli do Pisku, do miejscowego dowództwa żandarmerii, odezwał się do Szwejka z bezradną małodusznością:

— Teraz będą się działy rzeczy okropne. Nie możemy się oderwać od siebie.

I rzeczywiście działy się rzeczy okropne, gdy wachmistrz posłał po dowódcę, rotmistrza Königa.

— Chuchnijcie na mnie! — rzekł rotmistrz na wstępie.

Pociąg pędzący doliną Blanicy do Czeskich Budziejowic

Podróż z Pisku do Budziejowic pociągiem osobowym upłynęła Szwejkowi szybko i mile. Towarzyszył mu młody żandarm, nowicjusz, który nie spuszczał ze Szwejka oczu i strasznie się bał, żeby mu Szwejk nie uciekł. Przez całą drogę rozstrzygał ciężkie zagadnienie:

„Co bym zrobił, gdyby mi teraz wypadło wyjść z małą albo i z dużą potrzebą?”

Rozstrzygnął sprawę w ten sposób, że zabrał Szwejka ze sobą.

Rynek w Czeskich Budziejowicach. W głębi kościół pw. św. Mikołaja z Czarną Wieżą, jednym z symboli miasta

Na czwartym piętrze mieszkasz czy na pierwszym? Ano, masz rację, teraz sobie przypominam, że na budziejowickim rynku nie ma ani jednego domu czteropiętrowego.

Podcienia przy rynku w Budziejowicach

[Trochę wyprzedzamy - w tym fragmencie Szwejk jest już w budziejowickim areszcie] W mrocznym areszcie Koszar Mariańskich bardzo serdecznie przywitał Szwejka jednoroczny ochotnik leżący na sienniku. Był jedynym więźniem i nudził się już drugi dzień. Na pytanie Szwejka, za co siedzi, odpowiedział, że za drobiazg. Przez pomyłkę dał po łbie pewnemu podporucznikowi artylerii. Stało się to w nocy na rynku pod arkadami, i w stanie pijanym. Właściwie nawet nie dał mu po łbie, ale zrzucił mu jedynie czapkę z głowy. Stało się to dlatego, że ten podporucznik artylerii stał w nocy pod arkadami i czekał widać na jakąś prostytutkę. Stał odwrócony do niego tyłem i bardzo mu przypominał pewnego znajomego jednorocznego ochotnika, Franka Maternę.

Czeskie Budziejowice, miasto duże, że tak powiem przyjemne, u zbiegu Malszy i Wełtawy, widzimy mur zbudowany nad wodą

[Cofamy się na chwilę do ostatnich momentów porucznika Lukasza i Szwejka w Pradze] — Przed dwoma laty, panie poruczniku, życzył pan sobie dostać się do Budziejowic do 91 pułku — mówił pułkownik. — Wie pan, gdzie są Budziejowice? Nad Wełtawą, tak, nad Wełtawą, tam gdzie wpada do niej rzeka Ohrza czy coś takiego. Miasto jest duże, że tak powiem, przyjemne, i jeśli się nie mylę, ma ono nadbrzeże. Wie pan, co to jest nadbrzeże? Jest to mur zbudowany nad wodą. Tak. Zresztą nie o to chodzi. Mieliśmy tam manewry.

Gmach dawnych Koszar Mariańskich w Czeskich Budziejowicach

Przez całą drogę od dworca kolejowego do Koszar Mariańskich w Budziejowicach uporczywie spoglądał na swego aresztanta, a gdy zbliżali się do jakiegoś rogu lub ruchliwszego skrzyżowania ulic, zaczynał opowiadać Szwejkowi jakby od niechcenia, po ile ostrych naboi otrzymują do eskortowania aresztantów, na co Szwejk odpowiadał, że jest przekonany, iż żaden żandarm nie strzelałby na ulicy za uciekającym, żeby nie narobić nieszczęścia.

Żandarm spierał się z nim o to i tak dotarli do koszar.

Służbę w koszarach już drugi dzień pełnił porucznik Lukasz. Siedział w kancelarii nie przeczuwając nic złego, gdy właśnie przyprowadzono do niego Szwejka z papierami.

— Posłusznie melduję, panie oberlejtnant, że znowu jestem — salutował Szwejk przybierając minę bardzo uroczystą.

Dom urodzenia Jaroslava Haška na ul. Szkolnej (Školská) w Pradze

Bardzo kocham zacnego wojaka Szwejka i opisując jego losy czasu wojny światowej, mam nadzieję, że wy wszyscy będziecie sympatyzowali z tym skromnym, nieznanym bohaterem. On nie podpalił świątyni bogini w Efezie, jak to uczynił ten cymbał Herostrates, aby się dostać do gazet i do czytanek szkolnych.

To wiele.

Autor

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz