W tym roku z letniej wycieczki wróciłem prawie prosto do pracy. Nie miałem więc zapasu wolnych dni, by w spokoju i z wakacyjną jeszcze energią przebrać zdjęcia i opracować odpowiednie materiały. Oczywiście, co się odwlecze, to nie uciecze: zajęło mi to po prostu nieco więcej czasu. Oto jest - jakże atrakcyjna mapa mojej tegorocznej trasy, oparta oczywiście o zdjęcie satelitarne dostarczone przez Google.
Na mapie widać dwie linie. Ta niebieska to moja zeszłoroczna trasa, biegnąca z Sandomierza do Wittenbergi. Zamieściłem ją, bo w końcu mój każdy kolejny spacer nawiązuje i wyrasta z poprzednich. Teraz bardziej interesuje nas linia czerwona, pokazująca przebieg tegorocznej wycieczki.
Zaznaczyłem początek i koniec, czyli Pragę i Compiègne, oraz trzy wybrane miasta pomiędzy. Chociaż tylko w Norymberdze zatrzymałem się na dwie noce, to jednak wyznaczały one ważne etapy mojej drogi. Starałem się też przyjść do nich niezbyt późnym popołudniem, by pozwiedzać i odpocząć. Na każdy z tych odcinków przypadał tydzień z hakiem. Co było widać w meldunkach z drogi, starałem się jak zwykle śledzić granice historycznych regionów. Nie zawsze było to łatwe, ale zbierzmy do kupy: szedłem przez Czechy (w języku polskim nie rozróżniamy Czech-państwa i Czech-krainy; po czesku jedno to Česko, a drugie Čechy), Górny Palatynat, Frankonię, Wirtembergię, Badenię, Alzację, Lotaryngię, wreszcie Szampanię i Pikardię. W porównaniu z zeszłym rokiem trasa była prawie prostą linią. To oczywiście wynikało z opóźnionego przez chorobę startu, ale przy okazji dało mi możliwość przejścia przez rejony, których pewnie w innych okolicznościach nigdy bym nie odwiedził. A to, obok nepomuków, gotyckich katedr i gór fantastyczny sens takich wycieczek.
Co do statystyk. Przeszedłem 1202 kilometry, a dokładniej - o tyle przeniosłem swój plecak. Dla uniknięcia wątpliwości przyjąłem, że liczę tylko te kilometry, kiedy niosłem cały dobytek. Nie ma tu więc pomijalnych kilku dziesiątek kilometrów: dnia w Norymberdze, porannego zwiedzania Karlsruhe czy Metzu. Średnio przeszedłem dziennie ponad 29 kilometrów, w zeszłym roku - 24. Rekordowo zrobiłem jednego dnia (w drodze przez Szampanię) 45 kilometrów. A skoro już jesteśmy przy dziwnych danych, to pokonałem ze wschodu na zachód 11 i pół stopnia rozpiętości równoleżnikowej, czyli ok. 1/31 obwodu Ziemi. Bęc.
Co do statystyk. Przeszedłem 1202 kilometry, a dokładniej - o tyle przeniosłem swój plecak. Dla uniknięcia wątpliwości przyjąłem, że liczę tylko te kilometry, kiedy niosłem cały dobytek. Nie ma tu więc pomijalnych kilku dziesiątek kilometrów: dnia w Norymberdze, porannego zwiedzania Karlsruhe czy Metzu. Średnio przeszedłem dziennie ponad 29 kilometrów, w zeszłym roku - 24. Rekordowo zrobiłem jednego dnia (w drodze przez Szampanię) 45 kilometrów. A skoro już jesteśmy przy dziwnych danych, to pokonałem ze wschodu na zachód 11 i pół stopnia rozpiętości równoleżnikowej, czyli ok. 1/31 obwodu Ziemi. Bęc.
Serdecznie zapraszam Was na moje zbliżające się prelekcje, poświęcone właśnie tegorocznej "Długiej drodze do Tipperary":
- we czwartek, 18 X o 17:30 w siedzibie Zarządu Głównego PTTK, ul. Senatorska 11 w Warszawie. Gospodarzem spotkania będzie Stołeczny Klub Tatrzański;
- we czwartek, 22 XI o 19:00 w klubokawiarni "Jaś i Małgosia", al. Jana Pawła II 57. Gospodarzem spotkania będzie Studenckie Koło Przewodników Turystycznych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz