czwartek, 11 stycznia 2018

Widoki z drogi. Cz. 17: od Bruntalu na Pradziada

Bruntal nazywany był do 1945 roku przez większość swoich mieszkańców Freudenthalem. Choć Czechosłowacja nie zmieniła po wojnie swoich zachodnich ani północnych granic, w praktyce droga przez czeski Śląsk to droga przez Ziemie Odzyskane. W miejsce wysiedlonych milionów Niemców przybyli osadnicy z głębi kraju. 


Ozdobą bruntalskiej fary pw. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny jest renesansowe sgraffito pokrywające fasadę i dzwonnicę.


Święty Józef Oblubieniec podejrzany przez pękniętą szybę.


Wnętrze świątyni. "Ta tablica upamiętnia byłych niemieckich mieszkańców, którzy tu żyli od XII stulecia, a którzy musieli opuścić swoje domy w 1945 roku". Do wypędzeń jeszcze wrócimy.


Symbolem złożonej przeszłości Bruntalu jest pałac wielkich mistrzów. Jakich mistrzów? Oczywiście, krzyżackich. Bruntalem władał bowiem przez wieki Řád německých rytířů - czyli Zakon niemieckich rycerzy, albo Zakon Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie. Ponad wejściem zobaczyć można potężny kartusz herbowy wielkiego mistrza Karola Aleksandra Lotaryńskiego.


Kiedy wielki mistrz Albrecht Hohenzollern złożył hołd Zygmuntowi Staremu od zakonu odpadły dobra pruskie, ale Zakon przetrwał. Stolicę krzyżacką przeniesiono wtedy do wirtemberskiego Mergentheim [w którym byłem z kolei w 2018 roku]. W dobie napoleońskiej wielki mistrz musiał z kolei przenieść się do Wiednia, pod opiekę arcykatolickich Habsburgów. Odległy o 33 austriackie mile (ok. 250 kilometrów) pięknie położony Bruntal, ośrodek zamożnych i dochodowych dóbr stał się ulubioną rezydencją mistrzów. Od strony dziedzińca widzimy rezydencję renesansową; wnętrza są głównie barokowe, klasycystyczne i utrzymane w różnych stylach historyzujących.


W XIX wieku godność wielkiego mistrza pozostawała do dyspozycji rodziny Habsburgów. Choć już wcześniej cesarskiej rodzinie zdarzało się obejmować to stanowisko, to mistrzowie Antoni Wiktor, Maksymilian, Wilhelm Franciszek (to jego portret widać na powyższym zdjęciu) oraz Eugeniusz po prostu dziedziczyli urząd po swoich bliskich krewnych.


Pochodzące z XVIII i XIX wieku wnętrza robią duże wrażenie. Tak jest szczególnie z ogromną biblioteką. W lipcu napisałem: "Znakiem habsburskich i krzyżackich czasów jest wspaniała biblioteka bruntalskiego zamku. Na dwadzieścia tysięcy woluminów tych w języku czeskim naliczymy... trzynaście. Sztuk, nie tysięcy. Jak to na Ziemiach Odzyskanych". Po Białej Górze - katastrofalnej bitwie z 1620 roku - Czechy spacyfikowano, zastępując elity czeskie niemieckimi.


Jedno z pomieszczeń nasuwa żywe skojarzenie z pokojem w łazienkowskim Pałacu Myślewickim, pokrytym przez Antoniego Herliczkę widokami fantastycznych, starożytnych ruin.


Co się stało z czechosłowackimi Niemcami? W 1930 roku podawano, że mniejszość ta liczyła 3.231.688 osób, czyli 22% ludności państwa. Dla samych Czech, Moraw i Śląska odsetek ten był jeszcze wyższy, wynosił ok. 30%1. Na mocy tzw. dekretów Benesza ludność niemiecka została z Czechosłowacji wypędzona. Sprawa jest o tyle bardziej kontrowersyjna, że o ile Polska głównie wysiedlała ludność, która - mieszkając np. we Wrocławiu czy Gdańsku - nie posiadała obywatelstwa polskiego, to Czechosłowacja pozbawiła obywatelstwa i wysiedliła ok. trzech milionów swoich obywateli. Na zdjęciu widoczny jest portal kościoła popijarskiego w Bruntalu. Dziś jest to cerkiew prawosławna. Niesamowicie podsumowuje to złożoną historię czeskiego Śląska, podobnie jak cerkiew w kościele św. Jerzego w Ząbkowicach Śląskich.


Porównanie sposobu potraktowania poniemieckiego dziedzictwa przez nowych mieszkańców Śląska wypada zdecydowanie na korzyść Czechów. W prawie każdej wsi stoi piękny pomnik, upamiętniający poległych w pierwszej wojnie światowej. Potomkowie tych ludzi już tu nie mieszkają, ale historia to historia - nie powinniśmy zbyt lekkomyślnie pozbawiać się jej świadectw. Nawet tych kontrowersyjnych. "Naszym poległym bohaterom. 1914-1918".


U stóp Jesioników.


Boję się uzdrowisk. Choć lubię Zakopane i Krynicę, drażni mnie skupiający się tam już w skrajnej formie chaos. Byle jaka architektura, osiągające już Himalaje szpetoty reklamy, wszechogarniająca tandeta. Karolowa Studzienka jest na tym tyle miejscem magicznym.


Uzdrowisko, punkt wyjścia na niezliczone jesionickie szlaki założył mistrz Karol Aleksander Lotaryński. Brat cesarza Franciszka Stefana i szwagier Marii Teresy, feldmarszałek armii austriackiej i gubernator Niderlandów znalazł jeszcze czas i na takie aktywności.


Od polskich uzdrowisk Karolową Studzienkę różni fakt, że uzdrowisko nie wyrosło ze wsi (jak Zakopane) ani nie obrosło dużym miastem (jak Krynica). To kompleks utrzymanych w jednakowej estetyce hoteli, restauracji, pijalni wód i altan. To XIX wiek z wyobraźni, cudem przeniesiony przez Stulecie Zagłady w nasze zmęczone czasy.


"To be frank, I think his world had vanished long before he ever entered it - but, I will say: he certainly sustained the illusion with a marvelous grace!" ("Grand Budapest Hotel")


Zupełnie inne wrażenia wyniosłem z turystycznego węzła na Owczarni. Położone ponad Studzienką i doliną Białej Opawy, u stóp Piotrowego Kamienia to crème de la crème złego zagospodarowania gór. Na wysokość 1300 metrów nad poziomem morza (!) można wyjechać nie tylko autobusem, ale zwykłym, prywatnym samochodem. Czeska szkoła uprzystępniania gór jest mi zdecydowanie obca.


Na szczęście, kilkanaście minut marszu dalej można od tego wykwitu chaosu odpocząć. O świcie wybierałem się na Pradziada, dzień był więc ulgowy. Mogłem się nacieszyć piękną, letnią pogodą. Na zdjęciu powyżej można zauważyć słup graniczny. Na jego trzech stronach wyryto mocno już zatarte przez czas herby trzech posiadłości. Jest wśród nich także zakonny krzyż.


Pradziada - najwyższy szczyt Wysokiego (Grubego) Jesionika i najwyżej położony cel na mojej trasie widziałem w oddali od wielu dni. Trudno go nie dostrzec: Czechosłowacja uznała za słuszne postawić na szczycie gigantyczną wieżę nadajnika, wspartą na masywnym, trójskrzydłowym gmachu. Cóż, Polacy wygrywają w oszpecaniu dolin, jednak w oszpecaniu gór nie możemy z Czechami stawać w szranki.


Kilka minut po czwartej rano wyszedłem ze schroniska (no, hotelu górskiego) na Owczarni i ruszyłem na szczyt Pradziada. Byłem w połowie mojej drogi do Wittenbergi.


1 - dane dostępne są m.in. na stronie Czeskiego Urzędu Statystycznego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz