piątek, 11 sierpnia 2017

Kilometr 831, Leśna

Tym, czym na wschodzie jest Biała, tym na zachodzie jest Kwisa. Tu kończy się od średniowiecza Śląsk, zaczynają Łużyce. Idzie za tym mało znany fakt - w granicach współczesnej Rzeczypospolitej są spore obszary należące niegdyś do Saksonii. Piszę to już kilkadziesiąt kilometrów od polskich granic, chcę jednak przed wrażeniami z Herrnhut podzielić się kilkoma ostatnimi zdaniami o Śląsku. 


Widok z Ostrzycy Proboszczowickiej na Proboszczów; widoczna sylwetka kościoła

Była już mowa o kościołach pokoju, artykularnych i łaski. W kolejnych wsiach napotykałem na jeszcze jeden epitet: kościoły ucieczkowe. Przed czym i kto musiał na dawnym Śląska uciekać, do tego -  do kościoła?

Można raczej zapytać: kto w dawnych czasach mógł czuć się w jednym miejscu całkowicie bezpiecznie? Katalog wojen, które pustoszyły Śląsk jest długi. Były wojny husyckie (ciekawą historię o husyckim oblężeniu ma Wleń), wspomniana już wielokrotnie wojna trzydziestoletnia, trzy wojny śląskie, wreszcie druga wojna światowa. Ale tu chodzi o co innego: o prześladowania religijne. Fakt, że często z wojną związane.

W miarę, jak Habsburgowie umacniali swoje panowanie na Śląsku prześladowani protestanci tracili swobodę wyznania, a wraz z nią - kościoły. Pół biedy, jeżeli żyli w księstwie wciąż mającym swoich piastowskich czy podiebradzkich panów. Mogli oni strzec chociaż ograniczonej tolerancji lub samemu być wiary protestanckiej. Jednak wspomniani przy okazji Ząbkowic Podiebradowie sprzedali swoje księstwo jeszcze w XVI wieku, a z Piastów na placu boju pozostali do XVII wieku już tylko ci w Cieszynie, Legnicy i Brzegu. Większość ludu śląskiego żyła pod bezpośrednią habsburską władzą, a protestanci narażeni byli na prześladowania - od stałych, administracyjnych szykan po nagłe i brutalne dragonady. Przede wszystkim nie mieli kościołów; te służyły z powrotem katolikom, choćby było ich w miejscowości zaledwie kilku.

W takiej sytuacji każdy ewangelik był gotów iść choćby wiele kilometrów, by spędzić bezpiecznie i godnie nabożeństwo. Wiele pogranicznych kościołów specjalnie powiększano, by pomieściły większą liczbę wiernych. Wznoszono też nowe. I tak luteranie z Gryfowa przechodzili Kwisę i byli w łużyckiej Wieży, pod opieką wyznających tę samą wiarę elektorów Saksonii. Przypuszczam, że tak samo odwiedzano ten kościół w łużyckiej Leśnej. Ci z jaworskiego pogranicza mogli pójść pod osłoną nocy do Pielgrzymki czy Proboszczowa, pod kalwińską władzę legnicką. W tych samych okolicach rozwinęła się wiara szwenkfeldystów, jednego z niezliczonych zapomnianych wyznań chrześcijańskich. Stąd uszli do bezpiecznego Herrnhut, dziś spotkać ich można za oceanem.

Szczęśliwie, zniszczenia wojenne na obszarze śląsko-łużyckiego pogranicza były stosunkowo nieduże. Zachowało się tutaj sporo dawnej, malowniczej zabudowy 

Oczywiście, katolikom też nie było łatwo. Wojska rabowały i mordowały bez różnicy, a protestanccy książęta bywali podobnie nietolerancyjni, jak katoliccy. Jednak katolicy mieli nad sobą więcej opieki: cały czas działała katolicka diecezja wrocławska z potężnymi dobrami wokół Nysy, istniały bogate klasztory - na czele z tymi cysterskimi, choćby w Lubiążu i Krzeszowie czy żeńskim w Trzebnicy - był wreszcie król czeski i cesarz w jednej, habsburskiej osobie.

Protestantom zostawała długa i niebezpieczna droga za granicę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz