czwartek, 17 kwietnia 2025

Korona Gór Como

Nad Como są góry. Jak już ucichną brawa należące mi się za to odkrycie, to wybierzemy się razem na wyprawę na jedną z tych gór, na których nikt z Was nie był, a chodzi się tam tylko wtedy, gdy pada. Idziemy na Cardinę!


Barwna rycina (ryc. 1) przedstawia widok na ten oszałamiający szczyt z nabrzeża w Como. To zdjęcie to było akurat parę dni później, ale też było pochmurno, więc ogólny nastrój jest zachowany. Z lewej strony jest Spina Verde, pasemko, w którym jest m.in. południowy biegun Szwajcarii (byliśmy tam tutaj); z prawej, na ostatnim planie, są już stoki Bisbino; z prawej na pierwszym tle są stoki Triangolo Lariano. A w środku jest Ona, tajemnicza Cardina, 450 metrów nad poziomem morza.


Tak to wygląda na mapie z Map.cz. Widać Como-miasto i Como-jezioro, widać szwajcarskie Chiasso, widać Spina Verde (lewa dolna część zdjęcia). I widać Cardinę, oddzieloną od Spina Verde gęsto zabudowaną przełęczą Monte Olimpino, a od Bisbino (na górze) doliną Breggi. Wszystko to na granicy Prealp Luganeńskich, które od Breggi już się wznoszą i wznoszą ku górze, przez kolejne odwiedzane przez nas na tym blogu szczytu.


Padało, i tylko dlatego postanowiłem poświęcić wiosenny wolny dzień akurat na tę wyprawę. Dojechałem miejskim autobusem na Monte Olimpino - jak widzicie, nie wygląda to za bardzo na przełęcz - i poszedłem w górę. 


Znakomita wycieczka miała trzy cele: wejść na górę; sprawdzić, czy tam rzeczywiście jest na szczycie pusta przestrzeń (a nie czyjeś ogrodzone ranczo); obejrzeć kolejne fortyfikacje Linii Cadorny.


Chciałem też zobaczyć niektóre wille, ale jak to z willami bywa, w większości schowane są za wysokimi ogrodzeniami, w głębi obszernych działek. Tak jest z najsłynniejszą budowlą na Cardinie, willą Dosso Pissani.


A ponad willami, na płaskiej wysoczyźnie jest niewielkie miasteczko. 


Jako pierwszy z celów wyprawy udało się zrealizować ten drugi. Rzeczywiście, na szczycie Cardiny, choć jesteśmy tylko kilka kroków od centrum Como, jest dużo wolnej przestrzeni, i to takiej całkiem półdzikiej.


To zaskakujące, bo okolice są gęsto zaludnione, i dopiero na stromych stokach i grzbietach gór zaczyna się robić luźniej. A tu jakoś zabudowa wzniesienie ominęła.


Fortyfikacje też znalazłem, bez trudu. Po obu stronach szczytu wzniesiono w czasie pierwszej wojny światowej stanowiska dla baterii haubic. Dwie z nich wyremontowano (zobaczycie zaraz, jak wygląda ta trzecia). Działa miały być skierowane na północny zachód, i zamykać drogę ewentualnym szwajcarskim agresorom (lub niemieckim agresorom idącym przez Szwajcarię) maszerującym od strony Chiasso.


Mnie się niezmiennie wydaje, że to było jakieś wielkie wojskowe pranie pieniędzy.


Na sam szczyt nie udało się dojść. Jest na nim ujęcie wody, i cały obszar wokół szczytu jest otoczony siatką.


Sprawdziłem to, że cały, i że siatką, bo obszedłem go w poszukiwaniu jeszcze jednego stanowiska dla haubicy. I jest, tym razem bez remontu. Jak widać, sto lat wystarczyło, żeby dość proste konstrukcje z kamienia rozsypały się i pokryły lasem tak, że prawie już trudno się domyślać ich ludzkiego pochodzenia.


Od tej drugiej strony na grzbiecie Cardiny stała też ściana mgły. Takie rzeczy słabo wychodzą na zdjęciach, ale chyba widzicie, o co chodzi.


Na szczęście potem mgła trochę się rozeszła, i do Tavernoli zszedłem nawet z odrobiną panoramy przed sobą.


Na koniec muszę jeszcze dodać, że w Tavernoli jest taki paskudny kościół z epoki faszystowskiej, a w tamtejszym supermarkecie przyjmują franki. W Szwajcarii, nawet tej najbliższej jest tak drogo, że zakupy we Włoszech to prosty sposób na obniżenie wydatków.


O. Tavernola to rzut beretem od Como, i najłatwiej jest wrócić tam autobusem, ale nie mogłem sobie odpuścić choćby tak krótkiego rejsu statkiem.

Do!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz