Wchodzenie po raz drugi na Čerchov ma w sobie coś z masochizmu. Pewnie są na świecie brzydsze góry, ale ja na razie ich nie znam. To jednak najwyższy szczyt Lasu Czeskiego i spinacz łączący moje dwie kolejne wycieczki. W Torgau spotkałem trasę do Wittenbergi, na Čerchovie tę z zeszłego roku.
Szczyt ma 1042 metry i leży tylko kilkaset metrów od granicy z Niemcami. A że te Niemcy to Bawaria, czyli Niemcy Zachodnie, armia czechosłowacka nie mogła zmarnować okazji. Obok starej wieży widokowej (tej z kamienia) wyrósł wielki gmach z przeróżną aparaturą szpiegowską. Wokół całe osiedle kilku budynków, koszar, garaży i Husak raczył wiedzieć, czego jeszcze. Grunt, że szpetnie jest strasznie.
Rok temu byłem tu w dość okropnej pogodzie i dużo później, już prawie pod wieczór. Teraz w pełnym słońcu mogłem skorzystać z uroków bufetu. Żeby było ciekawiej, jest tu też przystanek autobusowy. Autobus wywozi (rzadko, ale wywozi) rowerzystów chcących sobie zjechać z górki szeroką, betonową drogą. Oczywiście, to normalny przystanek z normalnym rozkładem. Pod względem komunikacji publicznej Czechy są zdecydowanie na Zachodzie, nawet na szczycie Čerchova.
A wokół rozciąga się obłędny widok w każdą stronę. Na północny wschód wyraźnie widać Domažlice, za nimi jakoś płaską z tej perspektywy Wyżynę Czeską. Na zachód krajobrazy Górnego Palatynatu, przez które szedłem do Norymbergi. Ale szczególnie imponująco wyglądają nieodległe szczyty Szumawy z najwyższym Großer Arberen, ku któremu się teraz kieruję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz