piątek, 26 lipca 2019

Podniesiona kurtyna. Kilometr 750, Großer Arber

Przez cały czwartek Arber to pojawiał się, to znikał w oddali. Za każdym pojawieniem się góra rosła i coraz jaśniej wyróżniała wśród innych. Paliło słońce, co nie pomagało w długim marszu, ale za to wskazywało cel: Bundeswehra nie pozostała Czechom dłużna i postawiła na samym szczycie Großer Arbera dwie wielkie kopuły radarów. Lśniły w słońcu, przypominając wciąż o Zimnej Wojnie. 


I znowu spinacz. Byłem już tutaj, zaledwie w lutym. Wcześniej chciałem iść przez szczyt rok temu, do Francji, ale wtedy nie wyszło. Musiałem więc zdobyć górę w czasie tego spaceru.

Z przełęczy i osiedla Brennes idzie się na szczyt mniej więcej tyle, co z Markowych Szczawin na Diablaka. Oczywiście, tu nie ma mowy o dzikości, którą wciąż zachowała Babia. Tu jest wielki ośrodek narciarstwa i sportów przeróżnych, są drogi i wyciągi. Ale okazja to okazja, i drugi raz w ciągu raptem kilku miesięcy poszedłem zobaczyć wschód słońca na najwyższym szczycie Szumawy. 

Wyszedłem o czwartej, dziesięć minut po piątej byłem pod krzyżem na skalistej wysepce na wierzchołku. Nawet w nocy i prawie półtora tysiąca metrów nad poziomem morza było bardzo ciepło. Widok był ładny, ale o powtórce z lutowego odsłonięcia Alp nie było mowy. Do tego jest chyba potrzebny tak silny mróz, jak wtedy.


Za to tym razem widać było słońce, które pięknie wstało dwadzieścia kilka minut po piątej. Teraz przede mną droga przez Szumawę, najdziksze góry Czech. Tędy mam nadzieję za kilka dni przejść do Austrii. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz