Zostawmy na chwilę Włochy i wróćmy do spaceru luterańskiego. Teraz przyszła już wiosna, a to oznacza, że czas planować wycieczkę na następne wakacje. Żeby to zrobić, muszę jeszcze podsumować wszystkie wrażenia i doświadczenia z 2017 roku. W końcu kroi się coś jeszcze większego...
Z Radomic wyszedłem 8 sierpnia. W niezmiennie wspaniałą pogodę pokonywałem ostatnie kilometry przez Śląsk.
Wędrujący krzyż pokutny z Wojciechowa. Na zdjęciach z Google Street View jest widoczny, jeżeli się nie mylę, kilkanaście metrów wcześniej.
Starodawny Lubomierz to jedno z najmniejszych polskich miast. Co niezwykłe, ten urokliwy zabytek średniowiecznej urbanistyki miał własne mury miejskie. Polakom znany jest głównie jako miejsce kręcenia miejskich scen "Samych swoich". Mnie będzie się również kojarzyć z sympatyczną biblioteką, w której korzystałem z komputera. Umożliwiło mi to uzupełnienie blogowych zaległości.
Ozdobą samego miasta jest wspaniały kościół pw. Wniebowzięcia NMP i św. Maternusa (bardzo rzadkie w Polsce wezwanie), pozostały po klasztorze sióstr benedyktynek. Z kolei perłą przedmieść Lubomierza jest widoczny na zdjęciu powyżej barokowy kościółek cmentarny pw. św. Anny.
Na krańcach Śląska: między Lubomierzem a Gryfowem.
W polskiej kulturze obecne jest od dawna pojęcie Kresy Wschodnie. Mnie dużo bardziej fascynują Kresy Zachodnie. I nie chodzi tu przecież tylko o epopeję wysiedlenia i zasiedlenia, połączoną często z dewastacją zastanego dziedzictwa. Te rejony, chyba szczególnie właśnie pogranicze Śląska, Łużyc i Czech to też niesamowity styk kultur, imperiów, języków i sztuk. Wszystko to zakurzone i zatarte, ale tym bardziej czekające na swoich odkrywców.
Po raz pierwszy z zachodnią granicą Śląska spotkałem się w Gryfowie. Miasto leży na prawym brzegu Kwisy, na lewym są już Łużyce i wieś Wieża. To swoją drogą bardzo ciekawe, że czasami leżące po obu stronach historycznych rubieży miejscowości są podobnej wielkości (Bielsko i Biała), czasami tak wyraźnie różnią się skalą. Nad Kwisą takie pary tworzy na przykład duży śląski Gryfów i niewielka łużycka Wieża oraz spora łużycka Leśna i niewielkie Baworowo. Powyższy obrazek to fragment wspaniałej mapy Śląska, Hrabstwa Kłodzkiego i Łużyc autorstwa Mateusza Seuttera (1750). Na zielonym, łużyckim polu można dostrzec nazwę Marcklissa, czyli Leśną, na różowym śląskim Greiffenberg - Gryfów.
Gryfowski ratusz z wzniesioną w okresie dwudziestolecia międzywojennego żelbetową wieżą.
Wkład Polski Ludowej w ozdobienie gryfowskiego ratusza.
Ozdobą gryfowskiej fary jest renesansowy grobowiec rodziny Schaffgotschów. To jedna z najznakomitszych śląskich rodzin arystokratycznych. Jej ślady można znaleźć w całej krainie.
Zaułek.
Dawna pastorówka w Wieży Dolnej. Dzisiaj to przedmieście Gryfowa, kiedyś bezpieczne schronienie dla gryfowskich protestantów. Wieża leży już na lewym brzegu Kwisy, na pozostających pod władzą luterańskich elektorów saskich Łużycach.
Do najpiękniejszych odcinków mojej drogi należał bez wątpienia ten szlak wzdłuż krętych brzegów spiętrzonej Kwisy.
Jezioro Złotnickie jest wyżej położone i młodsze.
Nad niższym i starszym jeziorem Leśniańskim nocowałem.
Wzniesiona w pierwszej dekadzie XX wieku zapora w Suchej robi olbrzymie wrażenie.
Kwisa trzymała mnie przy sobie, nie pozwalając mi oddalić się od granicy Śląska. Ostatecznie przekroczyłem ją w Leśnej, zaczynając trzeci i ostatni wielki odcinek mojej trasy. Pierwszy był małopolski, drugi śląski, z trzecim jest pewien nazewniczy problem. Można powiedzieć, że był to odcinek łużycko-czesko-saski.
Otoczenie kościołów tego narożnika naszej Rzeczypospolitej to skarbiec pięknych nagrobków, epitafiów i kaplic. Tu akurat zabytek rokoka.
Kot bardzo by chciał coś, ale mu się nie chciało.
Leśna, okolice kościoła.
Widziany od południa kościół pw. św. Jana Chrzciciela ujawnia obszerną, kwadratową nawę. To kształt charakterystyczny dla kościołów ucieczkowych, czyli takich, które służyły prześladowanym ewangelikom Śląska jako miejsce odprawiania nabożeństw i schronienia. Niewielkie często świątynie rozbudowywano, wypełniano nawy wieloma piętrami empor, by pomieścić tysiące wiernych przybywających z ziem pod nietolerancyjnym panowaniem Habsburgów. Pisałem o tym w notatce z Leśnej właśnie.
Ponad Leśną leży zrujnowane mauzoleum Wollnerów, monumentalna i ponura pamiątka sztuki grobowej końca XIX wieku.
Moja droga z Leśnej do Zawidowa ślizgała się po czeskiej granicy. Leżące tu wsie to prawdziwy kraniec Polski: Grabiszyce, Miedziana, Łowin.
Mnóstwo gospodarstw czeka wciąż na amatorów tego końca wszystkiego.
Czechy wysunęły ku północy dwa rogi, obejmujące w środku półwysep Łużyc. W 1945 roku Łużyce rozcięto na pół, i teraz istnieją dwa łużyckie półpółwyspy: ten polski, z Bogatynią i ten niemiecki, z Żytawą. Tak to wygląda na mapie w Google, a na zdjęciu powyżej słupek graniczny z wyraźnie czytelnym, elegancko skomponowanym skrótem ČS - Československo.
Koło Zawidowa.
W latach 70-tych ruinę kościoła ewangelickiego w Zawidowie rozebrano, pozostawiając tylko wieżę. Dziwne to i niekonsekwentne; Zawidów sprawia zresztą w całości dość smutne wrażenie. W Zawidowie przeszedłem na chwilę do Czech.
Wschodni z tych dwóch północnych półwyspów Czech rozłożył się wokół miasteczka Frydlant, na łagodnych pagórkach Pogórza Izerskiego.
Miesiąc w drodze - już po żniwach. W oddali widoczny Stóg Izerski i Smrek (z lewej) oraz Smiedawska Góra (Smědavská hora, z prawej).
Gall Anonim kilka razy pominął niezręczne momenty słowami: "...długo by o tym pisać". Podobnie było z finałem tego chylącego się już wyraźnie ku zachodowi dnia. Długi wieczorny, a potem nocny marsz przez wysiedlone pod rozbudowę kopalni węgla kamiennego Wygancice (nieco postapokaliptyczne klimaty), potem Wyszków, przysłupowy Działoszyn i Posadę zakończyłem już nad brzegami Nysy Łużyckiej.
"Pamiętajcie! Drogi powrotnej nie ma. Tam gdzie my - tam granice naszej ojczyzny". Biwak nad Nysą Łużycką, przy przyczółku dawnego Mostu Klasztornego (Klosterbrücke). Po tej stronie Nysy kończy się wieś Posada. Z drugiej widać dom przysłupowy w Ostritz.
Spalinowy zestaw trakcyjny Siemens Desiro w barwach Ostdeutsche Eisenbahn. Zdjęcie nie oznacza, że bez wzmianki o tym przeszedłem już do Niemiec. Granica na Nysie Łużyckiej, jako zupełnie sztuczna, w kilku miejscach przecięła linię kolejową z Görlitz (Zgorzelca) do Zittau (Żytawy). W latach 50-tych, kiedy przyjaźń polsko-enerdowska była najgorętsza o uruchomieniu połączeń nie mogło być mowy. Za Gomułki socjalizm bohatersko pokonał stworzony przez siebie problem i wschodnioniemieckie pociągi mogły pod baczną obserwacją pokonywać krótkie odcinki polskiego terytorium. Na przystanku Krzewina Zgorzelecka pociąg mógł się nawet zatrzymać, a wschodnioniemiecki proletariat pod opieką polskich wopistów i enerdowskich grenctrupistów przekraczał granicę. Dzisiaj, dzięki Unii Europejskiej i Schengen, pociągi kursują jakoś tak po prostu. Mapę połączeń prywatnego niemieckiego przewoźnika można zobaczyć tutaj.
Kładka graniczna między Krzewiną a Ostritz. Dolazłem tu 10 sierpnia, był czas na pożegnanie z Polską.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz