Nie da się już tego dłużej odwlekać: famosissima wyprawa wzdłuż Lury dobiegła końca. Po Potoku Służewieckim i po Utracie przewędrowałem w czasie mojej lombardzkiej przygody wzdłuż trzeciej sławetnej rzeki. Nie ja pierwszy: był tu przede mną wszak sam Adam Mickiewicz (patrz: odcinek 1). Choć pożółkły zeszyt podarowany mi przez Tajemniczego Polonistę rozpada się już w rękach, zdołałem jeszcze odczytać ostatni z wpisanych tam wierszy samego Mistrza Adama:
Czy to Niemen? W tym kraju obcym, i dalekim
Przecież wielce bym Niemnem czy Wiliją był zdziwiony
A jednak Lura wpada w nurt miły swojskiej rzeki
Noszącej godne, pralitewskie miano - Olony...
(skoro mijaliśmy po drodze Bulgarograsso, i to być może na serio pamiątka po jakichś pradawnych Bułgarach - patrz odcinek piąty - to proszę mi nie mówić, że nie mogło być w Lombardii starodawnych Litwinów).
Leitmotywem wszystkich odcinków tej relacji było pisanie na wstępie, jak to zagęszcza się wokół Lury zabudowa. No, to popatrzie: jesteśmy już praktycznie w Mediolanie. Widać plątaninę autostrad, w tym zachodnią obwodnicę miasta (równolegle do niebieskiej i czerwonej linii), widać teren mediolańskich targów, dokąd dociera czerwona linia metra (w prawym dolnym rogu). Widać też miasto Rho, zajmujące dolną część mapy. I, oczywiście, widać Lurę (niebieska linia) i trasę mojej wyprawy (czerwona linia).
Zaczynamy tam, gdzie skończyliśmy poprzednio, czyli zaraz po przejściu Lury pod Autostradą Jezior (A8). Zdjęcia są z upalnego końca czerwca, nie dziwcie się za bardzo pogodą. Lura płynie kawałek w otwartym kanale, a potem kryje sie pod takimi dachami bodaj z pleksi. To się jeszcze będzie powtarzać, i nie bardzo wiem, o co chodzi. Mają powstrzymywać parowanie? Mają bronić przed komarami? Kto wie, niech napisze.
Lura mija Passiranę (formalnie to już część Rho) i odzyskuje wolność.
Wolność jest oczywiście ściśle regulowana, ale to i tak nic w porównaniu z tym, co się zacznie za chwilę...
Bo przed samym Rho Włosi uznali ileś lat temu, że starczy już tych pozorów przyrody, a beton się sam nie wyleje - więc Lurę upchnięto w betonowe korytko. Nic dziwnego, że musieli w górniejszym biegu tyle zbiorników retencyjnych pobudować, skoro w dolnym aż tak prosili o nagłe powodzie.
Potem jeszcze na chwilę Lura odzyskała jeden zieleńszy brzeg. Ale w sumie to już będzie teraz aż do końca wyglądać tak, jak w moim Saronno.
Jest w Rho nad Lurą park. Ale, podobnie jak przy Villi Gianettich w Saronno (patrz odcinek ósmy), park nie ma z Lurą nic wspólnego, po prostu jest w jej pobliżu.
Ale za to, jak to wszędzie w Lombardii, pełno tu królików.
Jeżeli wydaje Wam się, że to poprzednie betonowe korytko to było coś okropnego, to trzymajcie się krzeseł. Jak widzicie, pasja do betonowania jest w umysłach planistów miasta Rho i jakiejś tutejszej spółki "Wody włoskie" bardzo żywa. Miłośnicy zorganizowania całego świata wokół samochodów lubią powtarzać, że dobudowanie jednego pasa na pewno rozwiąże problem korków, tu jest podobnie: "podwyższymy mur o jeszcze metr, signore, wtedy już na pewno nigdy nie wyleje!"
Żeby mieszkańcy broń Boże sobie na rzekę nie popatrzyli, wysoki mur z pancernymi wrotami wzniesiono też na moście jednej z osiedlowych uliczek.
O, taka to jest Lura w Rho. Trochę jak ten taki rów na Gwieździe Śmierci.
Ale ten luksusowy kanał to i tak tylko na obrzeżach. W śródmieściu Lura znika pod ziemią: przechodzi tak pod kolejnymi ulicami i torami linii kolejowej do Turynu.
Te kawałki, które pokonuje bardziej na powierzchni i tak spędza ukryta pod pleksiglasowym dachem.
Szczęśliwie, na swoje ostatnie kilkaset metrów Lura wypływa i spod ziemi, i spod dachu. Miejsce na zdjęciu poznałem jeszcze przed sławetną wyprawą: tuż obok jest przystanek autobusowy, który należał do mojej zapasowej trasy do roboty na wypadek wyjątkowo poważnego strajku. Z Saronno do Rho, kawałek na piechotę, autobusem do stacji metra M1, metrem do centrum Mediolanu.
Smutno pokonywałem ostatnie metry Lury. Tyle dobrego, że ten kończący Lurę kanał ma przynajmniej zieleńsze brzegi, i wygląda na nieco starszy, niż kanion w Rho. I można zobaczyć rzekę, co tam było prawie niemożliwe. Rzekę, która przyspiesza! zaczyna głośno szumieć! I...
...spada z betonowego progu w nurty Olony. Czterdzieści sześć kilometrów od swoich prawie szwajcarskich źródeł Lura kończy swoje niepodległe istnienie.
Nie jest to szczególnie malowniczy koniec. No, ale przynajmniej jest ujście, a przecież Potok Służewiecki razem z Wilanówką nawet tego nie mają (patrz: tutaj). Chodziłem nad zakrzaczonymi brzegami Olony, szukając jakiegoś miejsca, skąd byłoby to ujście Lury dobrze widać, ale nie bardzo mi to wyszło.
Samą Olonę mogłem jednak podziwiać do woli. Spotkałem ją zresztą nie pierwszy raz, bo przecież byłem na całej wycieczce nad niej, w drodze do longobardzkiego Castelseprio. Muszę zauważyć, że widoczna na zdjęciu Olona nie jest dużo większa od Lury, i w sumie to nie wiem, czy to aby nie Olona powinna wpadać do Lury - a nie odwrotnie.
I tak oto dobiegła końca trzecia ze znakomitych i przesławnych smródkowych wypraw. Niech żyją Smródki, niech toczą swe wody do Bzur, Wiseł, Padów!



















Brak komentarzy:
Prześlij komentarz