Właśnie wróciłem z wycieczki z węgierskiego Hidasnémeti przez Preszów do Piwnicznej. Będzie o tej wycieczce jeszcze sporo (jakże by inaczej), ale na razie wracamy nad Lurę.
Zaraz po wyjściu z Uggiate - czyli na samym początku, chwilę po odszukaniu źródeł Lury - sądziłem, że przedalpejskie wzgórza mam już za sobą. A tu niespodzianka: ostatni odcinek skończyłem widokiem na kolejne, całkiem solidne wzniesienia. Dzisiaj zobaczymy część spaceru z końca czerwca, biegnącą właśnie przez te solidne wzniesienia, i ukryte pod nimi, niespodziewane doliny. Ruszajmy!
Zacząłem tam, gdzie poprzednio skończyłem, czyli na przystanku autobusowym w Gironico. Stamtąd kawałek wśród malowniczych pól, i znowu byłem nad Lurą.
Tak trasa dzisiejszego odcinka wygląda na podręcznej mapce. Niebieska linia to oczywiście Lura, czerwona - to spacer. Z ważniejszych punktów orientacyjnych widać biegnącą z południa na północ autostradę z Mediolanu do Como i dalej, do szwajcarskiego Ticino (na wschodzie, czyli po prawej stronie).
To właściwie nie jest jeszcze nad Lurą, ale malownicze, więc zostaje.
A to już jest nad Lurą, na moście lokalnej drogi z Olgiate do Gironico. Tu skończyliśmy poprzedni odcinek. A gdy spojrzymy w lewo...
...zobaczymy początek tej zaskakującej górzystości i dolinności naszego dzisiejszego odcinka. Góra po prawej nazywa się La Pioggiera, ma 447 metrów, i góruje na ok. 100 metrów nad doliną Lury. Spędzimy dziś na niej, i wokół niej sporo czasu.
Po pierwsze z powodu pałacu. Na stoku góry jest osiedle Gironico al Monte, a w nim pałac należący kiedyś do rodu Raimondich. Nie będę Wam wmawiał, że powinniście o tym rodzie cokolwiek wcześniej słyszeć, bo ja na przykład jeszcze na wiosnę nie słyszałem. Ale ród rzeczywiście był sławny, a jeden z właścicieli pałacu (i wielu innych w tej okolicy) Giorgio Giuseppe Raimondi walczył dzielnie o zjednoczenie Włoch. Do tego jego córka (nieślubna) została żoną Garibaldiego. W sumie też nieślubną. To raczej tragiczna historia, no, może z elementami tragikomicznymi: zaraz po ślubie, chyba nawet pod koniec ceremonii, sławny rewolucjonista zarzucił żonie, że go w narzeczeństwie zdradzała, i ją porzucił. A ten, w którym się zamiast narzeczonego kochała, młody i przystojny oficer Luigi Caroli ruszył wkrótce później do powstania styczniowego, i zmarł w rosyjskiej niewoli gdzieś na Syberii. No, tak to drzewiej bywało.
Żeby tych rozczarowań nie było za mało, to pałacu Wam nie pokażę, bo jest w rękach prywatnych, i bardzo prywatnie zasłonięty.
Ale za to wespniemy się na La Pioggierę. Pewnie bym ją mimo miłości do pagórków wszelkich olał, ale na mapie była zaznaczona ścieżka "alla tomba del Marchese", "do grobu markiza", więc olać nie mogłem.
O, i rzeczywiście jest. W krzakach na szczycie prosty, klasycystyczny grobowiec któregoś z rodu Raimondich. Którego, nie wiem, mimo intensywnego, piętnastominutowego riserczu w internetach. Na pewno nie tego najsłynniejszego, tego od Garibaldiego, bo on jest pochowany gdzie indziej.
Z pewną taką nieśmiałością zajrzałem do środka, ale były tam tylko śmieci. No, więc wiecie, to nie tylko u nas się takie miejsca często zaniedbuje.
Choć Pioggiera jest porośnięta lasem, to z kilku miejsc dało się spojrzeć w dół, na dolinę Lury. No, przyznacie sami, porządna dolina, praktycznie przełomowa!
W drodze w dół, do rzeki - drodze emocjonującej, bo ścieżki były zagrodzone powalonymi drzewami, a stok był stromy - napotkałem jedyną chyba roślinę, którą darzę szczerą niechęcią: poziomkówkę indyjską.
Ale zostawmy poziomkówkę, i zostawmy zadrapania, wróćmy nad Lurę.
No dobrze, jeszcze ten kwiatek, i wracamy do spaceru wzdłuż.
Szło się miło, szeroką, rowerową drogą. Kawałek dalej, i natrafiłem na taki całkiem górski most. Kolejna rzecz, której się nie spodziewałem!
A to jest widok z tego mostu. Przyznacie, że po poprzednim odcinku nic już raczej takiego beskidzkiego widoku nie zapowiadało.
W okolicy mostu do Lury zbliżyły się zabudowania miasteczka Castello, reprezentowanego przez te urocze konie.
Ale reszta miasteczka była już powyżej doliny, i w niczym półdzikości Lury nie przeszkadzała.
Miasteczka Lurate Abbate (takie trochę częstochowskie te nazwy, wiem) nie dało się już ominąć. Lura wróci jeszcze - choć w następnym odcinku - do swojej półdzikości, ale teraz wtłoczona została w sztuczne korytko.
Skorzystam z okazji, bo tego Wam jeszcze chyba przez ostatnie dwa lata nie pokazywałem. W wielu okolicznych miastach i miasteczkach stoją przy drogach takie znaki: "Fermata piedibus", czyli "Przystanek pieszobusu". Jest to tak urocze, że aż mi się cukier podnosi. Nie ma autobusu szkolnego, ale też dzieci nie muszą być odprowadzane do przedszkola (czy szkoły) przez rodziców. Zamiast tego opiekunowie wędrują rano po stałej trasie, i zbierają z przystanków dzieci. I sobie idą takie pingwinki kolumną uczyć się io sono, tu sei, lui, lei è, albo że il Po è il fiume più lungo d'Italia, czy czego tam się uczą w szkołach.
Tak Lura wygląda w centrum Lurate. Podobnie w sumie, co w Saronno, do którego w tym tempie dotrzemy jakoś pod koniec roku.
Kawałek dalej jest park, i w tym parku, chwilę przed szukaniem śladów linii kolejowej z Como do Varese, zawieszę znowu tę opowieść.
Do zobaczenia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz