W wielomiesięcznej - wypada mniej więcej miesiąc na jeden dzień wycieczki - ale jakże mi miłej relacji z mojego lipcowego spaceru z Węgier do Piwnicznej dotarliśmy do ostatniego odcinka. Jakże to, wypada zapytać, ledwo zbocza Góry Czerchowskich, jeszcze spory kawał drogi? Prawda, ale prawdą jest też to, że właśnie w tym odcinku wyzionął elektronicznego ducha mój aparat, a fatalnymi zdjęciami z mojego telefonu uraczę Was o tyle tylko, żeby domknąć opowieść.
Specjalne podziękowanie należy się Jackowi za zmobilizowanie mnie do dokończenia tego wątku!
Te góry, Czerchowskie znaczy, mają trochę skomplikowaną topografię. Takie Gorce to łatwo opisać: jest Turbacz w środku, i jest rozróg Turbacza, i z niego najważniejszy jest grzbiet Lubania, a grzbiet Obidowca i Starych Wierchów łączy pasmo z głównym wododziałem karpackim. O Czerchowie chyba najłatwiej będzie napisać w ramach intelektualnego ćwiczenia, że to jest takie bardzo rozciągnięte na boki H, napisane przez kogoś raczej trzęsącą się ręką. Lewa pionowa kreska to grzbiet od przełęczy Puste Pole (za którą Góry Lewockie) przez najwyższy Minczol po przełęcz Obruczne (za którą Góry Leluchowskie, albo, na wyższym poziomie, Beskid Sądecki). Ten grzbiet jest o tyle ważny, że biegnie nim główny wododział karpacki. Prawa pionowa kreska to grzbiet Łysej (Lysá; jest tam ośrodek narciarski - ciekawe, jak długo będzie mógł pracować), Czergowa, i Žobráka. Przez część tego grzbietu biegnie szlak SNP. A poprzeczka to długi grzbiet łączący obie te pionowe kreski, którym sobie następnego dnia szedłem.
Oczywiście, nie musieliście tego wszystkiego czytać, ale to tak dla mnie samego, co by sobie topografię utrwalić.
W paśmie jest jedno schronisko, czynne tylko w łikendy. Ale wokół niego, jak się okazało, całe takie letniskowe osiedle. Wszystko było na głucho zamknięte, więc sprawiało dość dziwne wrażenie - wszak był środek lata.
W oryginalnym planie chciałem przespać się w schronisku pod szczytem Czerchowa, ale ono jest czynne tylko w noce z piątku na sobotę, i z soboty na niedzielę, a to był czwartek. Ale to w sumie i tak fajnie wyszło, tak się dwa razy z rzędu przespać bez ludzi.
Jeszcze parę kroków, i byłem na szczycie Čergova. 1050 metrów, więc żadna korona świata, ale chciałem tu dojść od kilkunastu lat, odkąd pierwszy raz wypatrzyłem pasmo gdzieś z Gorców. Co do nazwy, to ja kiedyś myślałem, że to jest słowo pochodzące od cerchlowania, czyli obieranie drzew z kory, żeby uschły, i dało się je łatwiej wyciąć czy wypalić pod zakładanie hali (stąd te wszystkie Cyrle, Cerchle wszędzie w Beskidach). Ale ona chyba jednak jest starsza, pewnie celtycka. Tak samo jak Cergowa koło Dukli, której nazwę nadał już Kazimierz Wielki, a to było o parę lat za wcześnie, jak na upowszechnienie się nazw wołoskich.
Jeszcze chwila patrzenia na chmury na szczycie, i zszedłem na nocleg, licząc, że nikogo nie będzie.
I rzeczywiście, nie było. A to jest ten nocleg, czyli utulnia Drina. Mały, ale zręcznie zbudowany schron na kilka osób, nieopodal źródełka. W nocy łaziło po utulni i wokół niej mnóstwo zwierząt, skuszonych pewnie niewielkimi zapasami wafelków w środku. Takie utulnie są pewnie dobrze znane części z Was, choć czasami są czymś bliższym schroniskom - bo na przykład dwie z trzech ważnych utulni Niżnych Tatr mają przynajmniej przez część roku obsługę.
Dzień zapowiadał się przepięknie, i taki właśnie był: prawie bez chmur, z pięknym, niebieskim niebem, i prawie bez ludzi.
Zrobiłem jeszcze zdjęcie tych oto drzew, i na tym skończył się żywot mojego starego aparatu. Naprawiałem go już kilka razy, i tym razem już się naprawie nie poddał. Od stycznia mam nowy.
Resztę tego przyspieszonego materiału zilustruję kijowymi zdjęciami z mojego telefonu. Są telefony, które robią dobre zdjęcia, ale to nie jest jeden z nich. Więc, tak tylko dla orientacji. Czerchów to na zmianę piękne, częściowo zarastające hale i liściaste lasy. Widoki z mojego szlaku - szedłem z Czergova na Minczol, niebieskim szlakiem, czyli tą szeroką poprzeczką pasma - były głównie ku zachodowi i północy, więc np. w stronę Gór Lewockich.
A tutaj proszę, jaki ładny widok na "koronę Beskidu Niskiego": Lackowa w środku, Busov ciut po prawej.
No, ładnie tam jest bardzo, po prostu.
Przez ten cały dzień nie spotkałem ani jednego turysty pieszego, za to kilku rowerzystów.
Dzień skończyłem pod Minczolem, najwyższym szczytem pasma. Jest pod nim kolejna utulnia, ale już taka większa, i zamykana. Co prawda z tyłu jest takie stale otwarte schronienie, ale wolałem namiot. Sam szczyt jest objęty rezerwatem, więc się tam nie rozbijałem.
A to wschód słońca na Minczolu, 1157 metrów nad poziomem morza. Z innej beczki Wam napiszę, że tutaj się zaczyna (albo kończy, jak to bywa) kolejny dalekobieżny szlak, czyli Východokarpatská magistrála. Ona w większości biegnie po granicy w Beskidzie Niskim i w Bieszczadach, więc pewnie kojarzycie kawałki.
No, i cóż, poszedłem stamtąd na północ, w stronę Obrucznego i polskiej granicy. Tu widoki na zachód i południe już się skończyły, za to coraz więcej było Dubnego, Kraczonika i Zimnego (to ten bliższy plan) i Pasma Jaworzyny (to ten dalszy).
Było też sporo zbieraczy jagód. Mam nadzieję, że odróżniają odmiany, nie to, co tępi podwładni Kapitana Bomby.
A to jeszcze raz Lackowa i Busov, z trochę innej strony. Jeszcze tup tup tup, i przełęcz Obruczne.
Jakoś tak wyobrażałem sobie, że ta granica naszej miłej Rzeczypospolitej na Obrucznem jest bardziej widowiskowa. Ale za to jest bardzo stara, bo jeszcze średniowieczna. Doszedłem tutaj wododziałem, ale teraz już z niego zszedłem, do doliny Smereczka, czyli Popradu, czyli Wisły.
Dubne, jak wszystkie wsie polskich Karpat, bardzo się unowocześniło, i straciło na malowniczości, ale cerkiew nadal ładna.
Przejście przez pasmo Dubnego i Zimnego nie było może aż tak ekscytującą przygodą, co przejście przez Góry Slańsko-Tokajskie i Czerchów, ale to też był kawałek nieznanych mi do tej pory szlaków. No, szlaki, jak szlaki.
Za to wieża na Malniku! Ja słyszałem, że zaszaleli trochę, ale święty Benedykcie, patronie inżynierów, naprawdę zaszaleli.
A, te chmury. W prognozach były burze srogie, i nawet ostrzegałem sporo wczasowniczów pnących się po południu na szlaki. Ale na koniec wszystko się jakoś rozeszło po kościach.
Sponad Muszyny nawet było widać kawałek Tatr. Za bardzo ich przez moją wycieczkę nie było widać, nawet z miejsc, gdzie powinny być.
Z wszystkich uroków Muszyny postanowiłem Wam pokazać Pokoje Gościnne Muszyna przy Centrum Zakupów dla Sądownictwa. Instytucji Gospodarki Budżetowej. Jakbyście szukali kwatery, to już wiecie gdzie.
Zostało mi jeszcze trochę czasu, więc chociaż miałem już za sobą ezgotykę węgierskich kresów, i słowackiego Wschodu, to postanowiłem jeszcze przedłużyć sobie trasę przejściem z Muszyny przez Jaworzynę, Halę Łabowską, do Piwnicznej. Samej Jaworzyny Wam nie pokazuje, bo jak pomyślę o naszym zagospodarowaniu szczytu, to mi się rzygać chce.
Ale ten wspaniały bukowy dolny regiel między Jaworzyną a Runkiem kocham od lat miłością wielką.
Tam w ogóle jest bardzo fajnie. Wcześniej pisałem, że Czerchów jest jak Beskid Sądecki, to teraz uzupełnię, że Beskid Sądecki jest jak Czerchów. Bez kamienia nie ma budulca.
U Monty Pythona był cały skecz o najśmieszniejszym żarcie świata, ale ten jest równie dobry.
Ostatni raz w czasie tej wycieczki przenocowałem się na Hali Łabowskiej, i stamtąd niebieskim szlakiem zszedłem do Piwnicznej. Ponad halą, w tle są m.in. pienińska Wysoka, Rogacze, i Tatry.
Ostatni górski odcinek to było przejście przez grzbiet Kicarza między Łomnicą a Piwniczną. Jak to u nas, z obu stron sporo pustki "zjadły" już domy, ale sam grzbiet jest nadal bardzo piękny. Przypomniało mi się przy okazji, jak w 2016 roku, w czasie trzeciego obejścia Tatr wszedłem na Kicarza przekonany, że to nie jest może piwniczańska Gubałówka, ale że jednak jakieś widoki, czy tablica, czy coś - a tam krzaki i wieża gsm.
Zacząłem od nieznanych mi widoków na szczyty północno-wschodnich Węgier, a na koniec mogłem sobie popatrzeć na bardzo dobrze znane z każdej strony sylwetki Radziejowej i Rogacza.
O. Taka to była wycieczka. Żadna wielka wyprawa, ale jakoś tak z przyjemnością sobie tu o niej opowiedziałem. Do usłyszenia!
PS a teraz to Wam muszę pokazać obrazki z Campo dei Fiori, będzie jakoś za pół roku
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz