Jak może pamiętacie, zeszłego listopada pokazałem Wam kilka obrazków z naszego pierwszego wypadu do Bregaglii (tutaj). To szwajcarska dolina ukryta wśród wysokich Alp, pełna kasztanów, kalwinistów, własnego dialektu, i fantastycznych widoków. W tym roku nie pojechaliśmy na Festiwal Kasztanów (właśnie się kończy), ale za to spędziliśmy w Bregaglii kilka sierpniowych dni.
W Szwajcarii jak to w Szwajcarii, czyli drogo. Na szczęście, w Bregaglii i okolicy są kempingi. Szczególnie polecanego przez znawcę Bregaglii, Rafała Kardasia, czyli tego w Bondo już nie ma - częściowo zniósł go słynny obryw skalny z 2017 roku, a częściowo zastąpiły go zbudowane po tym wydarzeniu zapory. Jest kemping w Promontogno, ale my dla wysokogórskiej przygody zdecydowaliśmy się na kemping w Maloji, już w Engadynie. Co to Engadyna, i czemu to nie Bregaglia, to o tym za chwilę.
Ależ to jest fajny kemping! Leży prawie nad jeziorem Sils, mniej więcej kilometr od zabudowań miasteczka Maloja, ok. 1800 metrów nad poziomem morza. Większość miejsc jest na łące w dolinie niewielkiego strumienia, ale kolejne poletka namiotowe ciągną się też dalej, wśród drzew. W nocy raczej zimno, ale to bez większego zaskoczenia.
Ale te widoki! Z kempingu najbardziej przyciągają wzrok ściany Piz Lagrev, po drugiej stronie jeziora Sils.
Żeby uporządkować jakoś te obrazki powiem Wam teraz co to Engadyna, a co to Bregaglia. Bregaglia to nazwa doliny rzeki Mairy (we Włoszech Mery), która potem razem z Addą płynie do Padu, i do Adriatyku. A Engadyna to nazwa górnej doliny Innu, który wpada do Dunaju, i do Morza Czarnego. Obie doliny stykają się na przełęczy Maloja, która jest jedną z najdziwniejszych znanych mi przełęczy. Od strony Bregaglii droga na przełęcz to stroma skalna ściana, po której z trudem poprowadzono szosę (tę na zdjęciu)...
...a od strony Engadyny jest tak płasko, że można nie zauważyć zbliżania się do przełęczy. Na tym zdjęciu widać właśnie końcówkę Engadyny. Ale widać też wrzynającą się w nią na pierwszym planie dolinę Orlegny, która opada chwilę później w stronę Bregaglii. Maira razem z Orlegną od setek lat zjadają sobie po trochu łagodnie zawieszoną nad nimi Engadynę, co się naukowo nazywa kaptażem.
Na samej przełęczy jest niewielkie miasteczko, wielki hotel, w którym był akurat jakiś zjazd żydowskich ortodoksów, widoki na wodospady Innu, a także rezerwat marmitów. Marmity to takie skalne kominy wydrążone przez kręcące się w podlodowcowych strumieniach kamienie.
Ja takich rzeczy nie bardzo umiem fotografować, zwłaszcza zastępczym aparatem - ale możecie sobie co nieco wyobrazić.
Wśród tych skał i marmitów na przełęczy było za romantyzmu tak romantycznie, że belgijski arystokrata i przedsiębiorca Camille of Renesse-Breidbach zaczął sobie tam stawiać pałac. Postawił też pod przełęczą ten wielki hotel, o którym wspomniałem wcześniej, ale jakoś mu interes nie szedł. Byłoby malowniczo napisać, że pan hrabia, podobnie jak ojciec feldkurata Katza "ugodziwszy się z wierzycielami, czmychnął do Ameryki Północnej bez ich wiedzy", ale jednak tak nie było, i pan hrabia zmarł wiele lat później w zawsze modnej Nicei.
Ponad nieukończoną rezydencją wznosi się wieża, Torre czy też Turm Belvedere (Bregaglia jest włoskojęzyczna, ale w Engadynie już mówi się po niemiecku). W niej jest wykusz (a jakże), a także wystawa przyrodnicza.
Chyba najbardziej szwajcarską ze szwajcarskich rzeczy jest to, że w schludnym, przez nikogo nie pilnowanym wnętrzu są zatemperowane kredki.
Cdn.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz