czwartek, 8 sierpnia 2019

Podniesiona kurtyna. Kilometr 1075, Erlaufsee

Z Ötschera dało się już wyraźnie zobaczyć sanktuarium w Mariazell. Oczywiście, w górach nie ma zbyt wielu prostych dróg, schodziłem więc wczoraj cały dzień pięknym, skalistym grzbietem wciągniętym ku szczytowi Gemeindealpe. To taka Gubałówka dla Mariazell.


Jestem już w Styrii. To trzeci i przedostatni austriacki kraj związkowy na mojej trasie. A skoro nowy kraj związkowy, to i nowa historia. Tutaj w 1945 roku wkroczyła Armia Czerwona, ale że rejon przeznaczono pod okupację Brytyjczykom, Rosjanie wycofali się z końcem lipca. Ponieważ wiedzieli, że nie zostaną tu na stałe, zadbali o to, by kilka tygodni radzieckiej okupacji zapadło Styryjczykom w pamięć. Anglików witano z ulgą.

Co przy tym ciekawe, przez całą dotychczasową drogę nie byłem jeszcze - poza wschodnim przyczółkiem mostu w Torgau - na terenach zdobytych przez Armię Czerwoną w boju. Do kapitulacji Niemiec Rosjanie zdobyli w krwawych walkach Wiedeń i pas wschodniej Austrii. Dalej wchodzili już po oficjalnym zakończeniu wojny, tak samo jak na duże obszary Dolnego Śląska. No, ale o tym jeszcze będzie. 

Zanim o najsłynniejszym austriackim sanktuarium, muszę napisać dwa słowa o torach. Takich kolejowych, oczywiście. Między Mariazell a pięknym Erlaufsee rozciąga się coś na kształt makiety kolejowej naturalnej wielkości.


Zaczyna się to wrażenie od dojazdu. Do Mariazell nożna oczywiście dojechać pociągiem, tyle, że wąskotorowym. I nie chodzi o jakąś muzealną kolejkę, jak choćby tę pod Sochaczewem. Nie, tutaj jest normalna, prawie stukilometrowa linia z Sankt Pölten, tyle, że na 760 milimetrach.

Ale na pierwszym zdjęciu można zobaczyć też normalny tor, taki 1435 milimetrów. To już jest tor niezwykłego tramwaju, budowanego od kilkunastu lat przez hobbistów. Dobrze przeczytaliście: budowanego, nie odtworzonego lub coś w tym rodzaju. W Mariazell nigdy nie było tramwaju, za to przyjęto tutaj propozycję pasjonatów, którzy musieli gdzieś się podziać ze swoją kolekcją wagonów i lokomotyw. Głównie pochodziły one ze zlikwidowanych w latach 70-tych tramwajów w Sankt Pölten. Budowany krok po kroku tor jest częściowo zelektryfikowany, częściowo nie, kręci się swoimi zakrętami po okolicy, sięgając pętlą aż nad brzeg jeziora Erlauf. Całości makietowego wrażenia dopełniają urocze, też pewnie przeniesione skądś słupy przystankowe. 

Oczywiście, i tak najlepiej do Mariazell jest dotrzeć piechotą. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz