Prawie cały dzień szedłem wczoraj wzdłuż rzeki Lauter. To północna granica Alzacji, tej niezwykłej francuskiej krainy, gdzie zdanie zaczyna się od "bonjour", kończy na "bitte", a co jest w środku, nie wiem. Planowałem pójść od Wissembourga inaczej, ale urok granicznej rubieży pozwolił mi oddalić się od rzeki dopiero wieczorem.
Najpierw był krajobraz nizinny, jakby nad Świdrem. Piękne meandry, wysoka, obrywająca się skarpa, zwalone drzewa. Szlak biegł po wale, który chyba nie tylko do obrony przed wodą miał służyć: co jakiś czas przechodził w solidne ziemne reduty, spoglądające na niemieckie terytorium. Później był postój w Wissembourgu (to francuska wersja niemieckiego Weißenbergu, w końcu to Alzacja). Nad malowniczym miastem góruje kościół dawnego opactwa benedyktynów. Piękny, pograniczny gotyk z romańskimi pamiątkami. Z częściowo zachowanych krużganków (na zdjęciu), których ozdoby częściowo zniszczono w dobie Rewolucji wiedzie przejście do starodawnej romańskiej kaplicy (kapitularza?) o sześciu kolumnach. Jest też wątek polski: to tutaj po utracie Zweibrücken wiódł swoje skromne życie nasz ekskról Stanisław Leszczyński. Siedem lat minęło, nim nagle został teściem Ludwika XV.
Od Wissembourga Lauter stał się już górską rzeką. Choć Północne Wogezy są niewysokie, najwyraźniej jednak nie wiedzą o tym i przyjmują piękne, górskie formy. Przekonałem się o tym w drodze przez bukowy las na jedną z przełęczy.
Z daleka spoglądają już na mnie kopuły Linii Maginota.
Od Wissembourga Lauter stał się już górską rzeką. Choć Północne Wogezy są niewysokie, najwyraźniej jednak nie wiedzą o tym i przyjmują piękne, górskie formy. Przekonałem się o tym w drodze przez bukowy las na jedną z przełęczy.
Z daleka spoglądają już na mnie kopuły Linii Maginota.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz